Jak się zaczęła moja włoska historia? Daleko, bardzo daleko od Włoch.
W podstawówce wstawałam w każdą niedzielę o 7 rano, żeby oglądać „Podwodną odyseję ekipy kapitana Cousteau”. W tym czasie w telewizji był jeszcze “Latający Holender”, “Morze” z niezapomnianą czołówką „Victory”, czy „Pieprz i Wanilia” Tony’ego Halika i Elżbiety Dzikowskiej. To były czasy, gdy w telewizji były dwa kanały.
Oglądałam i marzyłam o podróży żaglowcem dookoła świata i nurkowaniu batyskafem w głębinach, jak August Piccard w swoim „Trieście”.
Wymyśliłam, że zostanę oceanografem.
I tak też się stało. Sześć lat później pomyślnie zdałam egzaminy i zostałam studentką tego dość egzotycznie nazwanego kierunku.
Warto mówić o marzeniach na głos
Po IV roku studiów mieliśmy niewielką grupą popłynąć na Wyspę Niedźwiedzią. To było coś! Wyprawa naukowa na wyspę rodem z thrillera Alistaira MacLeana.
To były lata 90. XX wieku, plany były ambitne, ale studencka kieszeń była pusta, dlatego musieliśmy poszukać sponsorów. Ktoś dał pieniądze, ktoś jedzenie, ktoś taniej sprzedał sprzęt turystyczny i profesjonalne ciuchy, ale niestety nie zebraliśmy odpowiedniej kwoty na podróż. Dlatego postanowiliśmy pojechać nieco dalej na północ, na Spitsbergen, gdzie można dotrzeć po prostu taniej niż na Wyspę Niedźwiedzią.
Mieliśmy już dwie beczki wypełnione zapasami, wypasione namioty i świetne ciuchy na podbój północy.
Ale nie mieliśmy transportu… I tu pojawia się Luca, Włoch. Nasz transport, nasza przepustka do podróży na daleką północ.
Włoch z samochodem przepustką na Spitsbergen
Koleżanka, która z nami jechała, miała przyjaciółkę, którą miała włoskiego chłopaka i mieszkali razem gdzieś tam koło Rzymu. Ten miał brata ciekawego świata. Koleżanka namówiła koleżankę, która namówiła brata, żeby ten namówił brata. I tak Luca podjął decyzję, wziął 2-miesięczny urlop i pojechał z nieznaną mu bandą studentów w miejsce, gdzie lato zupełnie nie przypomina tego w środkowych Włoszech, a jedyną pewną „atrakcją” była niewygoda, zimno i jedzenie w proszku.
Luca nie znał polskiego, słabo angielski, więc to my rozpoczęliśmy przygodę z włoskim, aby jakoś mu to wszystko wynagrodzić.
Zaczęliśmy od najważniejszego — jak jest po włosku prosto, w prawo, w lewo. Mieliśmy przejechać razem całą Szwecję i Norwegię, więc szybko opanowaliśmy niezbędnik pilota.
W Tromsø wsiedliśmy do samolotu pozostawiając samochód na uniwersyteckim parkingu mając naiwną nadzieję, że zostawiona za szybą kartka o celu naszej podróży usprawiedliwi postój auta przez kilka tygodni i nie spowoduje jego odholowania. Do naszego celu, Longyearbyen na Spitsbergenie mieliśmy jeszcze 957 km.
Po trzech tygodniach wyprawy włoskich słówek znaliśmy już trochę więcej, ale le moja prawdziwa przygoda z włoskim rozpoczęła się dopiero rok później.
30 godzin w autokarze z Gdańska do Rzymu
Ze świeżo odebranym dyplomem ukończenia studiów, wylądowałam w Rzymie. Luca załatwił mi wakacyjną pracę na dwa tygodnie u swoich znajomych, mieszkających w mieści Frascati, pod Rzymem. Było fajnie, więc zostałam pół roku, no i wpadłam po uszy w italofilię.
Wolny czas spędzałam na zwiedzaniu Włoch i nauce języka. Wiedziałam, że muszę ten czas wykorzystać jak najlepiej. Mieszkanie z włoską rodziną to niezapomniane doświadczenie. Pod moją opieką były dwie małe dziewczynki, więc szybko poznałam ich dziadków, ciocie, kuzynów, a także sąsiadów i przyjaciół moich pracodawców.
Mogłam uczyć się włoskiej kuchni od Biancangeli, albo jej teściowej, albo uczyć się języka z idiotycznych telewizyjnych show w RAI 1 czy RAI 2. W końcu jednak znalazłam dla siebie jakiś serial, który dało się oglądać i powtarzałam zasłyszane słówka. „Un medico in famiglia” leci w telewizji chyba do dziś.
Do Luci wpadałam od czasu do czasu w odwiedziny. Jego mama genialnie gotowała i serwowała rewelacyjne caffè. Czasem zabierał mnie na wycieczki pokazując te mniej znane oblicza Rzymu i okolic.
Może kiedyś uda mi się znowu zamieszkać we Włoszech. Póki co wracam tam tak często, jak tylko mogę, co oznacza, że zdecydowanie za mało w stosunku do tego, ile był chciała.
Moja włoska historia i … ślub koleżanki
A na koniec zdradzę Wam, że koleżanka ze studiów postanowiła zająć moje miejsce pracy i przyjechała do Włoch. Koniecznie chciałam ją poznać z moim kolegą Lucą. Ten, idąc na umówioną kolację, w sercu czuł, że oto tego wieczora pozna swoją przyszłą żonę!
I tak się stało. Pół roku później wzięli ślub w przeuroczym Amalfi. Mają 2 synów i nadal mieszkają w rodzinnym domu pod Rzymem.
A jednak może być czasem Happy End.
Włoska poczta
Dzielę się z Tobą moimi włoskimi podróżami, mając nadzieję, że cię zainspirują do samodzielnego poznawania jednego z najpiękniejszych krajów na świecie.
Dołącz do czytelników mojego newslettera, poste italiane. Dzięki temu nie przeoczysz niczego, co się pojawiło na blogu, a także otrzymasz mnóstwo dodatkowych informacji.
Jeśli potrzebujesz pomocy w znalezieniu praktycznych informacji o Italii, zapraszam Cię do mojej grupy na FB: Moje wielkie włoskie podróże, którą wyróżnił Magazyn Glamour, jako jedna z najciekawszych grup na FB.
Zapraszam cię także na mojego Instagrama, na którym znajdziesz całą masę włoskich inspiracji!
La vita è bella! Życie jest piękne!