Włoski w tłumaczeniach — czy to może nam pomóc w przygotowaniach do wakacji w Italii? Wiesz o tym Ty i wiem ja, że Włosi z językiem angielskim mają z lekka … problem. Nie generalizujmy, ale … szału nie ma. Dlatego kiedy Włoch usłyszy, że Ty mówisz choć trochę po włosku, usłyszysz głębokie westchnienie. Od tej pory będziesz komplementowany za każde wypowiedziane włoskie słowo, po czym w tempie wystrzelonej rakiety wykonującej swój lot suborbitalny będzie mówić, gestykulować, uśmiechać się, pewien, że wszystko rozumiesz. Gdy nasze oczy robią się coraz większe, bo straciliśmy wątek po pierwszych trzech słowach, mamy dwie opcje: usilnie prosić o wytłumaczenie wszystkiego od początku albo dać sobie spokój i pójść swoją drogą.
Ale co u licha zrobić, gdy jesteśmy na końcu włoskiego świata? Trzeba z Włocha wycisnąć ostatnią kroplę oliwy i metodą dedukcji, rysunku na piasku czy wykonania niemalże przedstawienia teatralnego, zmusić go do wskazania drogi czy udzielenia pomocy, jakiej akurat potrzebujemy.
No to do rzeczy.
Włoski w tłumaczeniach, Preston Publishing
Wydawnictwo Preston Publishing właśnie wydało trzecią część z serii „Włoski w tłumaczeniach”. Zimą 2015 roku mogliście u mnie wygrać 1 część, ale wydawnictwo sprężyło się i w ciągu kolejnych miesięcy wydało kolejne dwie części! Czytaj dalej, bo możesz wygrać jedną z tych książek i szybko opanować włoski!
Konstrukcja książki. Włoski w tłumaczeniach
W 36 rozdziałach mamy omówione po 1 zagadnieniu gramatycznym, więc spokojnie je ogarniamy krok po kroku. Po lewej stronie mamy wersję polską, po prawej włoską, a do tego cenne wskazówki, a także odmiany czasowników w formie przejrzystych tabel i to, co jest niezwykle cenne w nauce języka — ostrzeżenia przed najczęściej popełnianymi błędami. To wszystko tak bardzo mi się podoba, ponieważ uczmy się konkretnych wyrażeń, nie ma wkuwania słówek, uczymy się języka w konkretnym w kontekście, więc o wiele łatwiej zapamiętać taką konstrukcję i od razu używać jej w określonej sytuacji. Do książki dodana jest płyta, dzięki której nie musimy się martwić o prawidłową wymowę, spokojnie! Włoski w tłumaczeniach nawet dla opornych będzie idealny.
Włoski jak muzyka?
Jak wiecie, włoski jest jak muzyka, więc trzeba się naprawdę dobrze zaprzyjaźnić z akcentowaniem i już jest realna szansa, że będziemy brzmieć jak rasowy Włoch (upsss, rasowy Włoch???). Ta książka naprawdę mi się podoba, bo gramatyki uczymy się jakby przy okazji i nie musimy szukać klucza prawidłowych odpowiedzi gdzieś na końcu książki, do góry nogami. Wszystko sprawdzasz od razu, a wydawca do książek dołożył bardzo przydatne zakładki, więc możesz sobie zasłaniać, odsłaniać do woli, a poza tym są piękne i praktyczne, bo można na nich zaznaczać swój postęp nauki czy powtórzyć częste zwroty. Sam więc widzisz, wydawca pomyślał o wszystkim!
Językosfera
Ach i coś jeszcze! Książka ma bardzo wygodną wielkość do pracy, jest lekka i ma bardzo przyjemny w dotyku papier. I mogłabym już skończyć te ochy i achy, ale … wydawca dołożył coś jeszcze, kilkustronicowy bezpłatny przewodnik językowy „Językosfera”, z której dowiemy się m.in. jak rozpocząć naukę języka obcego z serią „W tłumaczenia” (jest także do pobrania online w formie eBooka, wystarczy zapisać się na newsletter).
Wydawca: Preston Publishing autor: Katarzyna Foremniak
Włoska poczta
Dzielę się z Tobą moimi włoskimi podróżami, mając nadzieję, że cię zainspirują do samodzielnego poznawania jednego z najpiękniejszych krajów na świecie. Dlatego zachęcam, abyś dołączył także do czytelników mojego newslettera, poste italiane. Tylko dzięki temu nie przeoczysz niczego, co się pojawiło na blogu, ale przede wszystkim, otrzymasz mnóstwo dodatkowych informacji.
Jeśli potrzebujesz pomocy w znalezieniu praktycznych informacji o Italii, zapraszam Cię do mojej grupy na FB: Moje wielkie włoskie podróże, którą wyróżnił Magazyn Glamour, jako jedna z najciekawszych grup na FB. Zapraszam cię także na mojego Instagrama, na którym znajdziesz całą masę włoskich inspiracji!
Hej, moim sposobem na naukę języka obcego jest tłumaczenie dobrze mi znanych piosenek lub nowych utworów. Tekst znany na pamięć, który przetłumaczymy to szybki i łatwy sposób na poszerzenie i wzbogacenie słownictwa z różnych dziedzin życia oraz slangu.
Pozdrawiam,
Marcin
Cześć Magdo! Jestem wielką wielbicielka Twojego bloga 😉 Do Włoch jeżdżę zazwyczaj dwa razy do roku. Niestety nie udało mi się jeszcze odwiedzić miejscowości położonych nad Jeziorem Garda, lecz mam nadzieję że uda mi się to spełnić w najbliższym czasie. Italia to mi ukochany kraj i najchętniej jak najszybciej bym tam zamieszkała na stałe. Mój włoski niestety nie należy chyba jeszcze do wysokiego poziomu, choć staram się pogłębiać wiedzę. Dość dużo słów i zdań nauczyłam się podczas pobytów we Włoszech, często też rozmawiam z moją mamą, która biegle posługuje się językiem włoskim. Natomiast moim sposobem na naukę włoskiego, jest czytanie książkę po włosku (poznaję coraz więcej słów, które później tlumacze), słuchanie nagrań na płytach, różne ćwiczenia gramatyczne na Internecie również się przydają oraz słownik.Jednak to dzięki nagraniom i slownikowi mogłam porozmawiać z moimi nowymi przyjaciółmi, którzy są z Włoch. Dzięki temu, zawarlam nowe znajomości, które mam nadzieję przetrwają na lata. Miałam też taka sytuacje, że musiałam pewnej grupie turystów wytłumaczyć drogę nad jezioro, i dzięki nagraniom bez problemu mogłam to zrobić. Mam nadzieję, że coraz więcej osób weźmie do rąk słownik i pokocha język włoski 😉
Chwile chodzilam na indywidualne zajecia, potem aplikacja w telefonie – Memrise -polecam kazdemu. Potem duzo wlasnej pracy w domu, powtarzanie slowek, lekcji, korzystanie w wiecej niz jednej ksiazki do nauki jezyka na raz. To chyba byl glowny klucz do sukcesu – kilka roznych wydawnictw, jeden ogolny podrecznik, ksiazka ze slowkami, cos do gramatyki i podrecznik do samodzielnej nauki w domu. Taka roznorodnosc dala szanse na zapamietanie wszystkiego po trochu i dzieki temu zbudowanie solidnycb fundamentow;) No i oczywiscie inspiracje z internetu;) Mowa oczywiscie o jezyku wloskim, a sukces jezykowy to po kilku tygodniach nauki dogadanie sie z mechanikiem w warsztacie samochodowym pod Rimini;)
Gdy uczę się języków obcych lubię mieć wszystko uporządkowane, uważam za ważną podstawową znajomość gramatyki. Aby przyswoić jak największą ilość słówek czytam teksty w danym języku, aby zapamiętać akcent i wymowę słucham piosenek. Wypisuję na kartce najbardziej przydatne słówka, odmianę czasowników nieregularnych oraz gotowe zwroty. I aby przyswoić słówka oraz gramatykę tworzę proste zdania, oraz piszę opowiadania. Oczywiście najszybciej uczymy się języka wrzuceni na głęboką wodę, więc gdy jestem w danym kraju staram się rozmawiać z mieszkańcami, na bieżąco tłumacząc słówka. Pytanie o drogę, cenę czy inne podstawowe informacje nie jest dla mnie problem dlatego moim największym sukcesem było dogadanie się z włoskim lekarzem 😉
Witam,
w czasach mojej szkolonej młodości popularne były seriale wenezuelskie, które z ogromną przyjemnością oglądałam z mamą lub kuzynkami, marząc o wielkiej miłości :), z czasem zauważyłam, że rozumiem część dialogów już bez w sługiwania się w lektora.
Znajomość prostych zwrotów zaowocowała podczas mojej wizyty w Saganach Zjednoczonych, kalecząc język angielski w rozmowie z ludźmi z Meksyku wplatałam słowa po hiszpańsku.
Wielkie zdziwienie wszystkich wzbudzała wiadomość, skąd znam język. Języka angielskiego nauczyłam się podczas pobytu w Nowym Jorku, po prostu z życia. Moja metoda na utrwalenie języka angielskiego to poranne widomość w tym języku w telewizji.
Podsumowując oglądajmy filmy na początku tłumaczone w języku, którego chcemy się nauczyć, dialog plus odtworzona sytuacja ułatwia zapamiętywanie 🙂
Kocham włoski 🙂 pomimo, że nigdy się go nie uczyłam. W podstawówce niemiecki, w gimanazjum francuski w liceum również. Jednak zawsze ciągnęło mnie do Włoch. Chyba był to przekaz podprogowy (dawno temu w Małopolsce nie wiadomo dlaczego było dostępne raiuno jako małe dziecko oglądałam bajki po włosku i pierwsze słowo jakie się nauczyłam to “aiuto” ). Jak już podroslam postanowilam nauczyć się wloskiego żeby podczas moich podróży do Włoch moc swobodnie się dogadać. Teraz codziennie uczę się z aplikacji na telefonie, w pracy słucham Wloskiego radia i prenumeruje włoska gazetę i zapisałam się na kurs włoskiego. Robię wszytsko żeby jak najlepiej się nauczyć. Teraz gdy lecimy do Włoch mój mąż nie może się nadziwić że w ciągu 2lat tak nauczyłam się wloskiego, że praktycznie wszystko udaje się zalatwić
Ja i język włoski znamy się już ponad 7 lat. Początki były trudne, bardziej interesował mnie sens struktur i zastosowań wyrazów niż ich znaczenie praktyczne. Po pewnym czasie przestałam traktować język włoski jako zwykły szkolny przedmiot, stał się moim hobby. Jednak jak to bywa z hobby, miałam na to czasem trochę więcej czasu a czasem nie miałam go wcale. Największym moim sprzymierzeńcem okazało się włoskie radio – jako słuchowiec mając nawet niewielką wiedzę potrafiłam dużo zrozumieć. Następnie zaczęły się książki, pierwsze włoskie znajomości i pierwsze konwersacje. Lekko nie było.
Przełomem w mojej nauce był samodzielny wyjazd do Mediolanu na tydzień intensywnego kursu. Po trzech samodzielnej nauki w końcu miałam okazję sprawdzić się “na żywo”. Pierw zjedzona stresem przegapiłam swój przystanek udając się do mojego mediolańskiego lokum (jeśli ktoś to czyta a jeszcze może w Italii nie był, niech się upewni że przed swoją fermatą wcisnął odpowiednio wcześniej guzik ‘stop’ bo może utknąć w środku transportu na długi, długi czas) musiałam stawić czoło rozmowie telefonicznej z gospodynią mieszkania, wyszło w porządku, więc pokrzepiona następnego dnia ruszyłam na zajęcia. Starałam się jak mogłam żeby praktykować mój język. Ale w pierwszych dniach, gdy tylko dostrzegłam że ktoś rozumie, automatycznie przestawiałam się na angielski, takim sposobem też wszyscy inni, nawet nieznajomi, próbowali rozmawiać ze mną po angielsku. Jednak przedostatniego dnia udałam się na samotny spacer po mieście mody. Odwiedziłam mnóstwo sklepików i kawiarni. Ani jedna osoba nie odezwała się do mnie po angielsku. Nikomu przez myśl nie przeszło, że mogę go nie zrozumieć po włosku. Dało mi to takiego kopa, że jako kierunek swoich studiów wybrałam lingwistykę stosowaną z językiem włoskim jako wiodącym. Dziś uważam to za największy przełom w osobistej karierze uczenia się języka obcego.
Jak wspomniałam, używałam wielu książek, radia oraz rozmów z moimi włoskimi znajomymi. Jednak to samodzielny (bardzo ważne, że nie miałam kontaktu z językiem polskim przez ten czas) wyjazd zaowocował śmiałością i biegłością w języku.
Naukę włoskiego zaczęłam w liceum i wiadomo,najpierw były dziesiątki stron zapisanych kolorowymi długopisami,pełnych nowych słówek,wykresów czy tabelek gramatycznych 🙂 cokolwiek nowego było w książkach czy na kserówkach, lądowało prędzej czy później w zeszytach 🙂 później były włoskie piosenki i próbowanie wyłapania tekstu ze słuchu-czasem naprawdę słyszymy to co chcemy usłyszeć 🙂 moje wersje znanych piosenek były nieraz naprawdę kreatywne 🙂 dużo później,za późno,przyszedł czas na seriale i filmy po włosku,filmiki na youtube i włoska tv. Ale i tak najlepsze skutki przyniosło rzucenie mnie na głęboką wodę: na studiach zamarzył mi się Erasmus – oczywiście we Włoszech! Niestety miejsce w Forli,gdzie można było liczyć na zajecia po angielsku (o zgrozo!) było tylko jedno. Na otarcie łez zaproponowano mi Rzym i zaryzykowałam – pomyślałam,że może uda się choć egzaminy zdawać po angielsku(nie czułam się na tyle dobra z włoskiego aby w tym języku rozmawiać o polityce a studiowałam politologie).już po pierwszych zajęciach okazało się,że egzaminy są jedynie w języku włoskim a ja wpadłam w popłoch:jak w 3miesiące ogarnąć 4 przedmioty po włosku?! Notowalam wykłady ze słuchu,czego nie znałam,sprawdzałam w domu w Internecie czy podręcznikach.Nieoceniona okazała się włoska Wikipedia 🙂 wymiekłam jedynie przy historii XX wieku i passato remoto 😛 Ale cały trud się opłacił: egzaminy zdałam dobrze lub bardzo dobrze a postęp językowy jaki zrobiłam w tamtym czasie owocuje do dziś 🙂 a dalszych wyzwań nie brakuje: mój nowy sąsiad,rodowity Włoch motywuje mnie do dalszej nauki i radzenia sobie w codziennych sytuacjach,które wymagają znajomości słówek codziennego użycia,tak często niestety pomijanych w podręcznikach do nauki języka 🙂
Z doświadczenia wiem, że w nauce najważniejsze są trzy kwestie: systematyczność, konsekwencja oraz wytrwałość. Sposób nauki jest sprawą bardzo indywidualną. W moim przypadku wg teorii Gardnera (Inteligencje wielorakie) posiadam czwarty typ inteligencji zwanej rytmiczną bądź jak kto woli muzyczną. Pochłaniałem więc co dzień spore dawki muzyki włoskiej (w tym nasze Rodzinne Hity: Ci Sara, Solo por Ti) oraz nie zwalniałem pilota TV z kanału 123 (Supertennis). W obu przypadkach łącząc przyjemne z pożytecznym (uwielbiam muzykę i tenis ziemny). Teraz przechodząc do mojej historii lingwistycznej. Kiedy zbliżają się wakacje wybór naszej Rodzinki jest prosty – kierunek Włochy. W ubiegłym roku padło na jeziora Garda i Como. Ku uciesze mojej Familii tuż po przyjeździe wybraliśmy się do Restauracji celem skosztowania lokalnych specjałów. W lokalu zapytałem właściciela (w jego rodzimym języku) czy dysponuje wolnym stolikiem dla naszej Czwórki. Claudio (bo tak miał na imię) okazał się tym pytaniem nieco zmieszany gdyż obracając się do nas tyłem ukazał nam całkowicie pusty lokal. Nagroda była jednak nieunikniona. Otrzymaliśmy zaszczyt delektowania się wspaniałą Carbonarą z kieliszkiem wytrawnego wina zaś dzieci zajadły się włoskimi omletami popijając świeżo wyciskany sok z pomarańczy. Sielankę dopełniał widok, którego nie da się opisać (tu potrzeba pióra co najmniej mistrza Kapuścińskiego). Tata czuł, że dobrze wypełnił swoją misję – zamówienia stolika:)
Może po włosku nie mówię ( jeszcze ? ) ale za to kiedyś złapałam bakcyla na naukę języka fińskiego. Dla mnie najlepszym sposobem jest wypisywanie słówek tematycznie, np. dziś mam ochotę pouczyć się kolorów w danym języku więc szybka burza mózgów, wypisuje do zeszytu wszystkie kolory po polsku jakie znam a następnie praca ze słownikiem i szukanie odpowiednich słówek w obcym języku, następnie przepisywanie ich na kartkę oraz głośne wymawianie. Metoda skuteczna i sprawdzona! ? Fiński po kilku latach został opanowany i ciągle mi się przydaje, np teraz mieszkam w Gambii a kilka dni temu spotkałam pana gambijczyka w restauracji z którym uciełam sobie pogawędkę po fińsku! ?Kto by pomyślał, że nawet w Afryce fiński się przydaje. ? W konkursie biorę udział nie dla siebie a dla mojej najlepszej przyjaciółki, która w tamtym roku dwukrotnie odwiedziła Apulie i tak bardzo jej się spodobało, że zaczęła uczyć się włoskiego także mam nadzieje zrobić jej pożyteczną niespodziankę!
Kiedy byłam mała i chodziłam do szkoły podstawowej często spędzałam czas z babcią.Moja babcia uwielbiała seriale z Ameryki Południowej…no to oglądałyśmy je ile wlezie.„Esmeralda”,„Paloma”,„Zbuntowany Anioł”itp.Do dzisiaj,a minęło prawie 20 lat pamiętam gotowe formułki:muchas gracias,por favor,que pasa,quien es el,padre,itd…Śmiało mogę powiedzieć,że korzystam z j.hiszpańskiego i nie waham się go użyć w…wyjątkowej potrzebie;)
Moja przygoda z językami rozpoczęła się w szkole podstawowej od nauki języka angielskiego. Uczyłam się, bo musiałam, wymagano tego ode mnie. Spędzałam czas na kiepsko przygotowanych lekcjach i nad nudnymi podręcznikami. Jednak w liceum spotkałam miłość mojego życia – język włoski <3 Zakochałam się od pierwszego usłyszenia: Buongiorno! Miałam fantastyczną nauczycielkę, która, gdy tylko przekraczała próg sali, swoją radością i temperamentem przenosiła nas do Włoch. Nasza nauka opierała się na materiałach przygotowanych przez nauczycielkę, na piosenkach, filmach i to właśnie tę metodę nauki języka lubiłam najbardziej. Ta pani w fenomenalny sposób dzieliła się z nami wiedzą i radością, którą czerpała z języka włoskiego. Jednak teraz, gdy studiuję, nie mam kontaktu z żadnym nauczycielem, ale nie poddaję się i samodzielnie organizuję sobie naukę. Korzystam z aplikacji memrise, którą ogromnie polecam (!), z książki Beaty Pawlikowskiej "Blondynka na językach" i słucham włoskich piosenek (przede wszystkim Laury Pausini 🙂 A mój sukces językowy? No cóż, ostatni miał miejsce na Światowych Dniach Młodzieży. Byłam wolontariuszką i do moich zadań należała obsługa VIP-ów, a mówiąc dokładniej – biskupów z całego świata. Byłam odpowiedzialna za zakwaterowanie, informowanie, zamawianie taksówek i wiele, wiele innych rzeczy, które wymagały ode mnie używania języka obcego. Był to głównie język angielski, jednak niektórzy biskupi znali tylko francuski (którego kompletnie nie ogarniam) i włoski! 😀 Dzięki znajomości tego języka byłam w stanie porozmawiać z biskupami o rozkładzie dnia, a nawet o popsutej lodówce i to wszystko po włosku! 🙂
Jako wzrokowiec i niedowiarek 🙂 muszę wszystko na własne oczy zobaczyć. I choć nie jest to mój autorski pomysł, polecam sprawdzony na sobie sposób “na naklejkę”. Naklejam kolorowe karteczki na wszystko, co się nie rusza. W taki sposób wszystko wokół mnie bywa mało dyskretnie podpisane. Do tego zeszyt! Koniecznie piękny! A w nim… zdania, zwroty, gramatyka… i mnóstwo kolorów 🙂 A wszystko ma być perfekcyjne 🙂
W moim przypadku tradycyjne metody nie do końca sprawdzały się w początkowej fazie nauki języka włoskiego. Owszem, wypisywanie słówek, słuchanie piosenek oraz oglądanie filmów przyniosło efekty, jednak dla osoby tak ambitnej jak ja było to za mało. Postanowiłam pójść o krok na przód i odważyłam się zrobić coś, o co nigdy bym siebie nie podejrzewała – zdecydowałam się spędzić wakacje we Włoszech jako au pair. Oczywiście przerażeniu z powodu słabej znajomości języka towarzyszyła ekscytacja oraz chęć wyciśnięcia z tego wyjazdu jak najwięcej pozytywnych i nowych doświadczeń. Bez wątpienia była to przygoda życia, dzięki której zrozumiałam, że nie powinnam mieć oporów, czy też wstydzić się rozmawiać w języku, którego nie znam jeszcze zbyt dobrze. Pamiętam moją pierwszą konwersację na stacji metra w Rzymie, kiedy to starałam się kupić bilet i zasięgnąć informacji w kiosku posługując się łamanym włoskim. Sprzedawca miał niezły ubaw słysząc moje pokrętne zdania, ale dla mnie był to mały “sukces”. Prędko w pięknych okolicznościach przyrody i włoskiego dolce vita zaczęłam rozumieć, że nauka języka w szkolnym stylu to nie wszystko, a język i obcą kulturę trzeba chłonąć całym sobą i nie obawiać się zadawać pytań. I to jest mój klucz do sukcesu.
Języków obcych uczyłam się ponad 20 lat 🙂 i wykorzystałam wiele metod ale najskuteczniejsze dla mnie okazały się w praktyce:
-kontakty korespondencyjne i towarzyskie z rodowitymi mieszkańcami danego kraju, dla mnie to najskuteczniejsza metoda wsparta konwersacją, czyli pisanie listów :),
-inna metoda to słuchanie muzyki (w językach obcych) i tłumaczenie słów (ze słownikiem) -sprawdza się u osób kochających muzykę,
-mini rozmówki też się sprawdzają,
-wyjazdy zagraniczne (wycieczki) -ciekawa metoda acz kosztowna,
-wertowanie słownika (też dobre),
ale wg mnie istotne i najważniejsze -trzeba kochać ten język (u mnie tak było z językiem angielskim) bo wtedy “sam wchodzi” do głowy:)
Dopisek do mojej opowieści (powyżej)!Za sukces w nauce języka obcego mogę uznać fakt, że moja przygoda z językiem obcym (angielskim w moim przypadku) omal nie zakończyła się na ślubnym kobiercu:):) poza tym dzięki nauce języka angielskiego poznałam nowych znajomych i przyjaciół:) Moje umiejętności zaowocowały glównie w sferze życia towarzyskiego. Pozdrawiam!
Języki obce, muszę przyznać, że zapał jest lecz jako scislowiec zawsze miałem z nimi problem. Udało mi sie jednak zawsze znaleźć sposób na zmobilozowanie się. Pierwsza przygoda językowa była właśnie z językiem włoskim. Jako wierny kibic włoskiej drużyny, tłumaczyłem artykuły prasowe na jej temat. Następnie przyszedł czas na kurs językowy, ale nie taki normalny. Pewien ruch katolicki ma fajna ideę, jego członkowie dają coś od siebie za darmo społeczności nie koniecznie członkom a Ty korzystając z tego możesz sie włączyć i potem za darmo wykorzystać swoje umiejętności aby pomóc innym. Korzystałem więc z lekcji włoskiego, mając radość nie tylko z jego nauki ale także możliwości zarażenia innych matematyką. Niestety kurs musiałem przerwać po podjęciu pracy zawodowej co wiązało sie z wyjazdem do Niemiec. Programuje roboty przemysłowe nie znałem niemieckiego i do nauki mobilizowal mnie mój kolega. Zawsze gdy przelaczalem panel do sterowania na język angielski on uruchamial mi go natychmiast do niemieckiego. Mały przymus, jednak pomogło. Nastepnie w hotelu w którym mieszkaliśmy był menadżer z którym zlapalismy wspólny język i podczas wieczornych spotkań posiedzeń mobilizowali mnie z kolegą abym mówił po niemiecku. A to dawało mi energie do pracy nad gramatyka i slownictwem. Moim kluczem do nauki języków są więc dobrzy ludzie potrafiący mobilizować do ich nauki i chętni do niesienia pomocy.
Gdy byłam pierwszy raz we Włoszech i ze wszystkimi usiłowałam rozmawiać po angielsku, idąc przez Piazza del Duomo, zwróciłam uwagę na chłopca, który pokazując gołębia, krzyczał: ucello, ucello! Spojrzałyśmy po sobie z koleżanką – czyżby Paolo Ucello to był po prostu Paweł Ptak? I tak zaczęła się moja nauka włoskiego. Najpierw z wielkim zapałem z internetu, potem potrzebowałam już nauczyciela, więc chodziłam na różne kursy, aż trafiłam na szkołę idealną. Kameralna, przyjaźnimy się, uczymy, plotkujemy, wyjeżdżamy do Włoch. I choć mój zapał do nauki gramatyki trochę osłabł, od kiedy zaczęła się trudniejsza 😉 to teraz moją metodą nauki jest właśnie rozmawianie, także czytanie i oglądanie filmów.
Jak jestem we Włoszech, nie mówię już po angielsku. Mówię po włosku, jak umiem, robię błędy, ale Włosi są bardzo zadowoleni. I pomocni – każdy, z kim rozmawiam, chce mnie jakiegoś słowa nauczyć 😉
Powinnam zacząć od tego że zapał jest wielki, bo uwielbiam wszystko co włoskie! Zdecydowanie gorzej z konsekwencją i mobilizacją ( ale odkąd poznałam pewną blogerkę i zalozycielkę grupy 🙂 jest dużo lepiej).
Zaczęłam od książeczki wydawnictwa PWN pt.” Włoski 15 minut dziennie” fajna bo mała, mieszcząca się w torebce i z wymową co dla uczących się samemu nie jest bez znaczenia. Następnie pojawiła się Pawlikowska i Jej “Blondynka Na Językach”, która jak dla mnie pomocna i zachęcająca, między innymi dla tego że uczy całych zwrotów.
A od niedawna polecona na grupie 🙂 aplikacja na telefon Memrise, którą wykorzystuje podczas codziennego dojazdu do pracy. Ta ostatnia mobilizuje, bo przypomina e-mailem o codziennej lekcji. Do tego mnie osobiście zadziwia ile jestem w stanie zapamiętać podczas powtórek.
Zapewne powinno się podejść do sprawy nauki poważnie i zapisać w końcu na kurs, no ale od czegoś trzeba zacząć 🙂
Dla mnie najlepszym sposobem na naukę języka obcego jest połączenie wszystkich możliwych i dostępnych mi możliwości, sposobów. Oczywiście nic nie może się równać z rzuceniem na głęboką wodę i wyjazdem do danego kraju na dłużej niż urlop 🙂 wiem, bo sama to przetrenowałam wyjeżdżając na studia do Niemiec 🙂 i tu moim największym sukcesem była immatrykulacja na uczelni i zameldowanie w urzędzie. Do końca życia chyba nie zapomnę tego stresu w urzędzie, gdzie ze znikomą znajomością języka niemieckiego (nie oszukujmy się, szkoła nie przygotuje człowieka i jego umiejętności nawet w minimalnym zakresie) … 😛 Jeśli natomiast o język włoski chodzi, moja miłość zaczęła się od kilku dni spędzonych w Abruzzo. A mój sposób na naukę, to oczywiście podstawa jaką są książki, ćwiczenia, poznanie gramatyki etc. Ale również oglądanie wiadomości i filmów w tv na Rai, lub słuchanie radia. A jeśli i to stanie się monotonne, to włączam w tedy różnego rodzaju filmy na youtube jak np. Italiano Automatico, czy Sgrammaticando lub Willwosh czy the Jackal 🙂 jak czegoś nie rozumiem, to szukam w słowniku i zawsze zapisuje, ale nie tylko to jedno słowo czy zwrot, lecz również wszystkie możliwe przykłady zastosowania tego w innych kontekstach. La Stampa czy La Repubblica również często się pojawiają w moich rękach. Jeśli natomiast na prawdę brakuje mi już motywacji, a na horyzoncie nie ma planów na wyjazd do Włoch, w tedy ładnie się uśmiecham do znajomych Włochów z uczelni, żeby ze mną po włosku mówili 🙂 na tym chyba najwięcej człowiek się nauczy i według mnie jest to jeden z najprzyjemniejszych sposób uczenia się języka 🙂 kiedyś ucząc się niemieckiego przyklejałam w domu na wszystkich karteczki z nazwami danych rzeczy 😀 rodzice nie byli zbyt szczęśliwi 😀
Moja przygoda z językiem rosyjskim rozpoczęła się zupełnie przypadkowo. Poznałem grupę bardzo pozytywnych Amerykanów, którzy stereotypowo podeszli do tematu i poprosili mnie, Polaka, abym zapisał ich imiona w alfabecie rosyjskim, bo polski i rosyjski to ten sam język. Moja ambicja nie pozwoliła mi odmówić, odpaliłem pierwszą lepszą stronę z cyrylicą i rozpocząłem transkrypcję. Wtedy szło mi to koślawo i zapisywałem ich imiona wg. zapisu a nie wymowy. Kiedy jednak już poznałem tajemne literki, postanowiłem nauczyć się czytać w tym języku. Siłą rzeczy włączyłem busuu, najpierw sam czytałem słówko, a następnie klikałem na głośniczek, żeby sprawdzić, czy mi się udało. (Teraz tę samą metodę stosuję przy nauce alfabetu greckiego) Powtarzając i czytając te słówka, uczyłem się ich automatycznie i po jakimś miesiącu okazało się, że znam już słówka i zwroty z podstawowych działów, przydatnych w życiu codziennym. Po opanowaniu podstaw samych podstaw, nie wiedziałem, co „diełać”. Zostawiłem ten język na około 3 miesiące, ale potem trafiłem na YouTube na serię „Autostopem na Kołymę”. Zdziwiłem się, jak dużo pamiętam z mojego krótkiego epizodu rosyjskojęzycznego i jak wiele rozumiem. Kupiłem pierwszy podręcznik, do słówek robiłem fiszki, a gramatyki uczyłem się zawsze w kontekście, przez co, kiedy znajomi z klasy chodzący na rosyjski pytają się mnie o deklinację I czy III, nie wiem, o co im chodzi. Mnie odmiana w rosyjskim przychodzi naturalnie, bez tabelek. Rok ciężkiej pracy i oswajania się z kulturą dawnego ZSRR zaowocował wiedzą na poziomie B1. Jestem dumny z drugiej już literki alfabetu w nazwie mojego poziomu językowego. Kiedy ostatnio podszedł do mnie na dworcu pan i spytał o najbliższy salon sieci komórkowej, bez wahania wytłumaczyłem mu drogę w jego ojczystym (rosyjskim – oczywiście) języku i dopiero, gdy podążał we wskazaną przeze mnie stronę, zorientowałem się, że mówiłem w języku obcym. „Ale czad, w ogóle się nie zastanawiałem nad tym, co mówiłem!” – pomyślałem. Rzeczywiście, ale czad!
Włoski zawsze kojarzył mi się z pewnym życiowym luzem, brakiem stresu, więc któregoś dnia – a właściwie półtora miesiąca temu – postanowiłem zacząć coś działać w tej materii. Tak w ramach relaksu i chęci rozruszania szarych komórek. Jak wiadomo, ów język jest bardzo melodyjny, więc zacząłem się go uczyć za pomocą starych włoskich piosenek i ich tłumaczeń. Linijka po linijce poznawałem wymowę i znaczenie. Także przez pewien czas m.in. Al Bano i Romina Power nie schodzili z mojej playlisty, a kiedy tylko nikt nie widział ani nie słyszał, mogłem sobie beztrosko pośpiewać: “Felicità
è tenersi per mano andare lontano …” Ach jakież było zdziwienie, gdy dowiedziałem eis, że ów duet śpiewając inny hit “Ci sara” nie miał na myśli imienia, tylko czas przyszły od formy być 😉
Następnie moja koleżanka podrzuciła mi pierwszą częścią “Języka włoskiego w tłumaczeniach”. Dopiero wówczas moja nauka nabrała właściwego tempa i większej metaforyczności. Zaparłem się i co dzień przerabiałem jedną lekcję. Uczenie się na zasadzie tłumaczeń, , gdzie przy okazji poznaje się gramatykę jest dla mnie najlepszym sposobem. Także samozaparcie i systematyczność to klucz do opanowania języka.
Samodzielna nauka nie jest jednak tak efektywna, jeśli nie można poćwiczyć z drugą osobą, więc co tydzień chodzę do włoskiej knajpki, gdzie bezpłatnie można pouczyć się języka w grupie. A warunki do tego są idealne: włoska muzyka, włoskie jedzenie i wino. Czego chcieć więcej?
I właśnie z tą knajpką związany jest mój pierwszy włoski sukces, gdy podszedłszy do Włocha prowadzącego owe klimatyczne miejsce mogłem zamówić wino mówiąc: “Un bicchiere di vino rosso, per favore”. Ach, jaką miałem frajdę! Jeszcze nigdy mi aż tak nie smakował ów szlachetny trunek 😉
Także nie licząc podręczników bez których ani rusz – wino, muzyka i śpiew to najlepsza metoda nauki języka włoskiego! 😉
Moja pierwsza podróż do Włoch, 5 lat temu, zakiełkowała marzeniem nauki włoskiego. Wtedy przed wyjazdem, ku zaskoczeniu jeszcze nie męża, nauczyłam się jednego, jak sądziłam niezbędnego zwrotu: “quanto costa questo?” , przydało się owszem, mogliśmy zjeść kolejną pizze nie przyprawiając o zawał signoriny, która nas obsługiwała 😀
A prawdziwą naukę zaczęłam dwa lata temu, najpierw roczny kurs w szkole językowej, obecnie uczę się sama, z assimilem i wiedzą powszechną na zmiane. Słucham, czytam i mówię na głos. Najwazniejsze jest dla mnie się dogadać więc podstawa to przyzwyczaić język i uszy do nowego języka. Test wiedzy już za miesiąc, jedziemy do Kalabrii a potem do Neapolu i szczerze mówiąc, mam nadzieje, że angielskiego nikt nie będzie rozumiał i innej opcji poza włoskim nie będzie. I obym tylko miała odwage, której często mi brakuje!
Moim sposobem na naukę języków, w tym włoskiego jest rozmawianie z moimi znajomymi włochami, ale zanim zaczęłam to robić uczyłam się gotowych zdań, które ułatwią mi te komunikację. Ogaldam bardzo dużo filmów po włosku z napisami i słuchałam radia co pozwalą mi ćwiczyć poprawna wymowę i akcenty. Myślałam, że taka metoda nie wyjdzie mi na dobre, każdy mówił, że to nie jest dobry sposób, a jednak- będąc jakiś czas temu w Warszawie spotkałam dwóch włochów, nawet udało mi się pogadać z nimi po włosku, a moi znajomi z Włoch są ze mnie mega dumni, bo wszystko wytłumaczyłam im po włosku! Każda rozmowę z moimi znajomymi zaczynam i kończę po włosku, no i w środku rozmowy tez potrafię powiedzieć kilka fajnych zdań. Dodam,że byłam wtedy po niecałych 2 miesiącach nauki ♡ teraz ucze się prawie pół roku i myślę, że podstawy juz są bardzo dobrze opanowane!
Mam ogromną motywację, bo moi znajomi są tak niesamowici i to właśnie dla nich uczę się tego języka, a w przyszłości myślę o wyjeździe do na jakiś czas!
Pozdrawiam,Paulina! 🙂
Moją przygodę z nauką języka włoskiego rozpoczęłam około 5 lat temu. Nietrwała ona zbyt długo ponieważ musiałam się przyłożyć do języków pisanych na maturze – angielski,niemiecki oraz potem na studiach angielski biznesowy. 5 lat temu zakupiłam małe rozmówki języka włoskiego, powtarzałam podstawowe zwroty wszędzie np. w autobusie, idąc przez miasto, opalając się. Pamiętam te wyrażenia do dzisiaj. Jestem już po egzaminie końcowym z języka obcego na studiach i chciałabym rozpocząć na nowo przygodę z językiem włoskim. Myślę, że jeśli zaangażuję wszystkie zmysły (mówienie, pisanie, czytanie a także degustacja potraw kuchni włoskiej! może nawet zamówienie jedzenia po włosku), będę korzystać z różnorodnych materiałów (blogi, piosenki, książki, filmy, czasopisma oraz kontakt z osobami mówiącymi po włosku) i poświęcę minimum 15 minut dziennie to osiągnę sukces!
Moja chęć do rozpoczęcia nauki języka włoskiego powstała gdzieś w 2012 roku kiedy to odwiedziłam północne Włochy. Od tamtego czasu do nauki języka włoskiego miałam wiele podejść, obecnie jestem w trakcie trzeciej już próby ;). Na początku był kurs od podstaw ale wtedy zabrakło mi motywacji by go ukończyć, następnie język dodatkowy na studiach – wybrałam włoski z nadzieją, że tym razem się uda ale wtedy zabrakło mi chęci. Teraz uczę się sama i czerpię język z każdego możliwego źródła: podcasty (głównie News in slow Italian – choć są troszkę zbyt zaawansowane jak na mój poziom, ale osłuchuję się – i do tego Coffee break italian- polecam wszystkim ?), staram się przynajmniej raz dziennie obejrzeć bajkę dla dzieci po włosku (akurat mój poziom jest w tych bajkach ?), mam trzy różne aplikacje do nauki języka i z każdej korzystam przynajmniej raz dziennie, należę też do grupy na Facebooku gdzie jej członkowie wymieniają się miedzy sobą materiałami do nauki języka włoskiego z czego staram się korzystać, gdy uczyłam się słówek o domu i jego wyposażeniu to całe moje mieszkanie było wyklejone przylepnymi karteczkami ze słówkami po włosku. Na szczęście obecnie ich liczba się zmniejszyła, a na ścianach wiszą teraz słówka nie tylko związane z domem, ale takie, które ogólnie ciężko mi zapamiętać. Co jakiś czas udaje mi się też porozmawiać z koleżanką z Turynu przez skypa, a moim największym osiągnięciem w zakresie nauki języka włoskiego to to, że udało mi się zadziwić moją włoską koleżankę gdy jedną z naszych rozmów rozpoczęłam od prostych zdań po włosku (nic specjalnego, coś w stylu “come stai oggi ? “, itp.). Gratulacje i pochwały z jej strony utwierdziły mnie wtedy w przekonaniu, że wystarczy chcieć ?.
Pozdrawiam i wszystkim żczę wytrwałości w nauce języka! ???
Cześć! 😀 Języka angielskiego uczę się od przedszkola i po tym czasie mogę śmiało wyróżnić 3 kategorie języka, które można opanować (nawet niezależnie od siebie) Są to: słownictwo, gramatyka i najważniejsze jak dla mnie- umiejętność komunikacji w danym języku. Muszę stwierdzić, że najlepszym sposobem na przyswojenie sobie dużego zasobu słów jest dla mnie analiza tekstów ulubionych piosenek oraz czytanie książek po angielsku ze słownikiem w pogotowiu- przyjemne i pożyteczne. 🙂 Według mnie, gramatyki nie da się nauczyć inaczej, jak robiąc zadania. Jak przerobi się naprawdę dużo kartek z zadankami gramatycznymi, to później instynktownie wie się, jak coś napisać/ powiedzieć, żeby było poprawne gramatycznie. Wreszcie komunikacja. Praktyka, praktyka i jeszcze raz praktyka. Już podstawówce stawiałam pierwsze kroki na tym polu wymieniając listy z dziewczyną z Hiszpanii. Później przy każdym zagranicznym wyjeździe starałam się dodać po angielsku swoje parę groszy. Tutaj właśnie chciałabym się podzielić moim sukcesem. Matura z języka angielskiego to ściema, wynik o niczym nie świadczy. Prawdziwe rozliczenie moich umiejętności przyszło po maturze, kiedy pojechałam z chłopakiem autostopem do Chorwacji. Nie dość, że trzeba było się z kimś dogadać to jeszcze mówić sensownie i przekonująco, żeby ktoś zgodził się nas przewieźć te parę kilometrów. (czasami trzeba prosić o podwózkę na stacjach) Tak poznaliśmy Toniego (Austriaka) który najpierw nie chciał nas zabrać swoim cudownym hipsterskim ogórkiem, ale po dłuższej rozmowie zgodził się i wyszło na to, że zaprzyjaźniliśmy się na tyle, żeby zamiast 20 kilometrów przejechać razem pół Chorwacji i zwiedzić razem Jeziora Plitwickie. Gorąco polecam takie przygody 😀 Języka włoskiego uczyłam się przez 6 lat w gimnazjum i w liceum i muszę przyznać, że to mi nie wystarcza (chociaż cały czas pamiętam teksty wszystkich włoskich piosenek). Tutaj za sukces mogę uznać zapytanie się o drogę pewnego Włocha, którego spotkaliśmy pod Budapesztem. Zrozumiałam odpowiedź, niestety nie była ona optymistyczna, bo okazało się, że jesteśmy po zupełnie innej stronie miasta niż pierwotnie zamierzaliśmy 😛
Pozdrawiam 🙂
Moim sposobem na naukę języka (w tym wypadku angielskiego) było oglądanie seriali bez tłumaczenia. Najciekawsze jest to, że nie robiłam tego celowo… Po prostu nigdzie w internecie nie mogłam znaleźć moich ulubionych programów po polsku. A że byłam ciekawa co wydarzy się w kolejnych odcinkach i nie chciałam czekać długich miesięcy na polską wersję, więc oglądałam wszystko po angielsku. Na początku nie rozumiałam zbyt dobrze tego co mówili aktorzy, ale z biegiem czasu zaczęło się to zmieniać. Już nie musiałam z negatywnym skutkiem poszukiwać polskojęzycznych wersji seriali. Moja “nauka”, która tak naprawdę była czystą przyjemnością dała wiele efektów i bardzo pomogła mi w życiu codziennym. Najlepszym na to przykładem jest chyba sytuacja mająca miejsce podczas mojego pobytu w Londynie. Poleciałam tam w lutym na trzy dni, aby po raz kolejny odwiedzić moje najukochańsze miejsce w Europie. Jednak najważniejszy powód mojej wycieczki był zupełnie inny – chciałam spełnić tam swoje marzenie i spotkać się z moją idolką. Mowa tutaj o Lydii Elise Milen, bardzo popularnej i cenionej w Wielkiej Brytanii blogerce/youtuberce. Prosto z lotniska wraz z ciocią udałyśmy się do naszego hotelu, w którym szybko zrobiłyśmy check in. Musiałyśmy działać w zawrotnym tempie ponieważ spotkanie Lydii z jej fanami odbywało się dość daleko, a na dodatek za niecałe dwie godziny… Kiedy weszłyśmy do naszego pokoju, praktycznie już musiałyśmy z niego wychodzić. Nigdy nie zapomnę tego jak w pośpiechu z Anią szłyśmy przed siebie zgodnie z tym co pisało na naszej mapie i co chwilę pojawiających się tabliczkach informacyjnych. Po godzinie drogi dotarłyśmy na miejsce. Była to Sloane Street – tak cudowne i magiczne miejsce, że ciężko opisać to słowami. Kiedy zobaczyłam budynek, w którym miało odbyć się spotkanie zaczęłam się cała trząść i mieć obawy co do tego jak zachować się przy Lydii. Przerażał mnie także fakt, iż nie mam pojęcia co do niej powiedzieć. W samolocie próbowałam wymyślić jakieś powitanie, ale nic z tego nie wyszło. Kiedy weszłyśmy do środka, a kelner poczęstował nas szampanem, zauważyłyśmy, że jest tam niesamowicie kameralnie – był to kolejny powód mojego stresu. Po kilku minutach rozglądania się we wszystkie strony i szukania osoby dla której tam przyjechałam nareszcie ją zauważyłam. Piękna, szczupła, idealnie ubrana. Tak właśnie prezentowała się Lydia. Był w tym wszystkim jednak jeden haczyk – rozmawiała ona z jakąś kobietą. Podejrzewam, że także była to jej fanka. Wszystko było by okej gdyby nie to, że nie zapowiadało się na to, aby ich pogawędka miała się zakończyć. Nie wiedziałam w tamtym momencie co zrobić. Byłam w ogromnym stresie! Nie chciałam niegrzecznie przerywać rozmowy, ale Ania naciskała, abym to zrobiła. Stwierdziła, że nie możemy spędzić tu wieczności. Pod jej naciskiem wreszcie postanowiłam podejść do Lydii. Szłam do niej pod wpływem adrenaliny i nie wiedziałam co powiedzieć. Miałam mętlik w głowie. Myślałam, że nie uda mi się wykrztusić z siebie ani jednego słowa po angielsku (nie oszukujmy się, ale nie spodziewałam się, że seriale po angielsku nauczyły mnie czegokolwiek). Myliłam się! Kiedy stanęłam obok niej i zauważyłam, że zwróciłam na siebie tym uwagę od razu zaczęłam mówić. Wszystko co przyszło mi do głowy. To było tak proste i banalne, że nawet ani razu nie pomyślałam co powiedzieć. Najpierw grzecznie przeprosiłam, że przerywam a potem zaczęłam opowiadać jej jaką wielką jest dla mnie inspiracją i jak wiele dzięki niej zrozumiałam. To było niesamowite… Lydia oczywiście mi odpowiadała, a był to największy znak, że moje słowa mają jakikolwiek sens i są ze sobą spójne. Po rozmowie zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Kiedy miałam już odejść Lydia powiedziała mi, że po mojej wymowie nie zgadłaby, że jestem Polką. Czy można dostać lepszy komplement? Na dodatek od rodowitej Brytyjki? Jak dla mnie zdecydowanie nie 🙂 Było to najpiękniejsze doświadczenie w moim życiu. Zrozumiałam wtedy, że nie ma czegoś czemu nie zdołamy podołać. Przed tym spotkaniem zupełnie w siebie nie wierzyłam. Teraz wiem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Każdy sposób na naukę języka obcego jest dobry – potrzeba jedynie wiary w siebie.
Języka włoskiego uczę się od ponad 4 lat i przeszłam przez różne metody nauki tego języka. Wszystkie metody zależały od tego na jakim etapie życia byłam. Inaczej nauka przychodziła mi gdy byłam studentką, wolnym człowiekiem na kursie języka włoskiego w Pizie, pracownikiem korporacji, kobietą w ciąży i mamą na urlopie macierzyńskim. Postaram się to krótko rozpisać.
Studentka zaoczna- przy okazji barmanka pracująca w świątki piątki i niedziele. Gdy miałam chwilę wolnego chodziłam na zajęcia prywatne i miałam przecudowną nauczycielkę. Nawet przez chwilę prowadziłam bloga, który pisany był po włosku. Z nudów w pracy czytałam wszystko co włoskie wpadło mi w ręce, nawet słownik! Ta metoda przyniosła najlepszy efekt.
Wolny człowiek na kursie we Włoszech- sfrustrowana pracą postanowiłam ją zmienić, ale najpierw zrobić coś dla siebie. Wybrałam się na kurs do Pizy i była to przecudowna metoda nauki języka. Rzucona na głęboką wodę, z kiepską znajomością angielskiego musiałam sobie sama poradzić w tym wielkim świecie. Na zajęciach wypadało dogadać się z dziewczyną z Kenii, chłopakiem z Holandii i małżeństwem z Gruzji. Coś niebywałego jakie odległe światy i wspólna pasja. Przyjaźń z niektórymi po dziś dzień.
Pracownik korporacji – totalna olewka dla nauki. Zmęczenie psychiczne i fizyczne sięgało zenitu, ale pomimo to zapisałam się na zajęcia do szkoły językowej. Ta metoda jest moim zdaniem średnia. Wszystko zależy od lektora. Na 3 sezony jakie w niej spędziłam raz była nauczycielka, której się autentycznie bałam i żeby wstydu sobie nie zrobić wkuwałam jak dzika.
Kobieta w ciąży – uczy się i uczy, znów czyta, ogląda wszystko co włoskie, ale umysł już nie taki. Myśli są gdzieś indziej. Niby coś się douczyłam, ale jednak nic nie wiedziałam. Odpuściłam.
Mama na urlopie macierzyńskim – nie wiem skąd mam tyle entuzjazmu i siły, ale póki siedzę w domu chcę wszystko nadrobić. Chcę znów płynnie mówić i być pewna siebie gdy posługuję się językiem włoskim. Rozpisałam sobie plan. Zaczęłam od powtórek, od samych rodzajników, liczb pojedynczych i mnogich i płynnie przechodzę już do imperativo, futuro composto itd. Rozwiązuję wszelkie ćwiczenia z książek, którymi dysponuję, czytam fora grup tematycznych , a przede wszystkim korzystam z mojego zeszytu, który prowadzę od samego początku i mam w nim wszystko, co powinnam wiedzieć!
Najlepsza metoda to chęci, czas, dobry nauczyciel i sumiennie uzupełniany zeszyt!
Takie moje wnioski! 🙂
Języka nie należy się uczyć, należy się w nim zakochać. Należy go pielęgnować każdego dnia, pamiętać o nim, dbać o niego, pasjonować się, i nigdy nie ustawać w odkrywaniu go, słowo po słowie, sylaba po sylabie, głoska po głosce. Zachwycać się kulturą, nie tylko jego mówienia, ale też tych, którzy się nim posługują. Być wśród tych, którzy kochają go, czasami wbrew ich własnej woli.
Być najlepszym przyjacielem, z przekonania, z cierpliwością, motywacją i wytrwałością w dążeniu do jego całkowitego poznania, w przeciwnym razie, każda metoda i próba, niekiedy wydająca się najlepsza, okaże się bezskuteczna, nieefektywna lub ostatecznie-fiaskiem, a nie niezapomnianą przygodą na całe życie.
Pamiętam sytuację, w której po raz pierwszy przekonałam się, że miłość do języka jest “.odwzajemniona”.
Podróży nigdy nie można zaplanować w każdym szczególe, może z drugiej strony, ta przewrotność losu, to warunek spełnionej podróży. Kilka lat temu wybrałam się na krótką podróż do Sycylii, wszystko na pozór było dopięte na ostatni guzik. Ze stoickim spokojem wyruszałam w kierunku portu, krew buzowała w żyłach, świadomość zarejestrowania tych widoków, fala po fali..mila po mili…zostałam oddelegowana do kabiny, która okazała się być nie dla mnie przydzieloną. Każdy z rejsowiczów był wyposażony w kartę CHIP, która umożliwiała wejście/wyjście z kabiny, rezerwację posiłków, i identyfikację tożsamości. O fakcie pomyłki dowiedziałam się dopiero po kilku godzinach, kiedy chciałam skorzystać z rezerwacji posiłku. Kabina nie była wyposażona w telefon, również nie było możliwości skontaktowania się z obsługą statku przez telefon komórkowy. Czułam się uwięziona, zdana na przypadek. Nie było dla mnie to przyjemne doświadczenie, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że mam lęki klaustrofobiczne, bo kabina była mikroskopijnej wręcz wielkości.. Kabina mieściła się na końcu korytarza, następne kabiny znajdowały się kilka metrów dalej..zastanawiałam się w jaki sposób zakomunikować swoją obecność i prośbę o pomoc, liczyłam, że obsługa statku spostrzeże błąd i naprawi tą zaistniałą, koszmarną pomyłkę, jednak po dłuższym oczekiwaniu postanowiłam działać.. wzięłam kartkę papieru i napisałam na niej informację w kilku językach i wysunęłam za drzwi kabiny wraz banknotem, bo szybciej ktoś sięgnie po banknot niż po kawałek papieru. Inne rozwiązanie, które przyszło mi do głowy, to przygotowanie flagi wyciętej z podkoszulki, przymocowałam do wieszaka znajdującego się w szafie tuszem do rzęs napisałam “Aiuto! Imprigionato!!Moja niefortunna przygoda zakończyła się happy endem. Jeden z pasażerów (Włoch- późniejszy przyjaciel)zauważył kartkę i banknot przyczepiony, tym samy zawiadomił obsługę statku która błyskawicznie przyszła mi z pomocą.
Dopiero w sytuacjach kryzysowych, uczymy się najwięcej o sobie. sprawdza chociażby znajomość obcego języka. Warto się nie bać, wierzyć w swoje możliwość i instynkt Robinsona Crusoe. Znajomość języka daje pewność siebie i też takie koło ratunkowe .
Pozdrawiam,
Małgosia
A u mnie to jest tak… chciałabym żeby języki łapały się mnie jak infekcje, ale nie ma tak dobrze. Ten czarowny język rozbujał się we mnie, gdy zauważyłam że już samo wypowiadanie słów po włosku powodowało, że czułam się seksowna i uszczęśliwiona. Więc zapisałam się z do pobliskiego Domu Kultury na wakacyjny kurs językowy… no i się działo! Na początku – test – który poziom? Pomyślałam, że muszę się dostać na poziom 2. Udaje mi się! – mijam tych z poziomu 1 (którzy według mojej wtedy nieopierzonej głowy muszą być naprawdę molto stupido) i okazuje się, że na moich zajęciach nie dorównuję innym, i że nie powinno mnie tu w ogóle być! Błagam więc, żeby przenieśli mnie na poziom pierwszy. No i tak do dziś chyba na tym poziomie 2, to raczej nie mam co się pokazywać… ale włoski sprawia mi przyjemność, jak nic na tym świecie! Każde słowo to po prostu trufla. Przyznać się muszę, że pewnie należę do tych irytujących osób, które wciąż wrzucają w rozmowie – Ciao! 😉
A ja się cieszę z jednego, że kontakt z włoskim działa na mnie jak kawa. Podnosi ciśnienie (dla niskociśnieniowca to ważne!), dodaje energii, wzbudza entuzjazm i przypomina, że gestykulować można nie tylko we Włoszech. I chyba dziś uczę się najwięcej z Peppy (mówiłam, że poziom pierwszy) z córcią, która tak cudnie to wszystko łapie. Marzę o więcej… i więcej – bo włoski to dla mnie miłość – nie zauroczenie.
… a może kiedyś zdarzy mi się taka sytuacja… i ją pęknie zrozumiem 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=ul5Zl2Kl-Ng
Pozdrawiam!
Moim sposobem na naukę języka jest… używanie obcego języka i robienie (nieświadomie) błędów. Im większą gafę językową strzelam , tym bardziej utrwalam sobie poprawną wersję, bo świadomość gafy działa na mnie tak, że idzie w pięty. I zapamiętuję na całe życie 🙂 Oto historia pierwsza:
Kemping. Jezioro Trazymeńskie. Żar leje się z nieba taki, że postanawiam schłodzić się w basenie. Ale ze zdziwieniem zauważam, że wszyscy mają na głowie czepki kąpielowe. Ja nie mam, ale domyślam się, że skądś można je wytrzasnąć. Idę na pewniaka do młodego banino, żeby go o te czepki zagaić i po drodze układam sobie w myślach odpowiednie zdanie. Łapię się jednak na tym, że nie wiem jak jest po włosku ‘czepek kąpielowy. Może tak jak kapelusz? Yyyy… zaraz, no to pewnie capelli. Podchodzę do banino, kładę rękę na głowie i wypalam: Dove posso affitare i capelli? Banino spogląda na uważnie mnie przez 3 sekundy. Bardzo długie 3 sekundy. I rzuca z lekkim uśmieszkiem, machając ręką: – Il negozio e’ la’. Wchodząc do sklepu pojąłem wreszcie śmieszność mojego zdania 🙂 Chciałem wynająć włosy… La cuffia da bagno (czepek kąpielowy), zapamiętam do końca życia 🙂
Historia druga. Wiem, że czas minął, ale jest historia pierwsza o czasie, więc to jest dodatek. Znów kemping. W toalecie widzę napis: ‘Ciambella risale automaticamente’. Nie mogę wyjść ze zdumienia. Deska sedesowa nazywa się ciambella. Cóż za piękne melodyjne słowo – ciambella! Takie godne pięknej odmiany róży, słodkiego owocu, lodów, a tu proszę – deska sedesowa. Włosi to równiachy – myślę. Tak wstydliwy przedmiot a brzmi dla ucha jak poezja. Nie omieszkałem pochwalić się tym odkryciem z moimi dziećmi. Dwa dni później robimy zakupy w Lidlu i nagle słyszę wrzask dzieci: – Tatuś, tu jest ciambella, zobacz! Deska sedesowa, tu? Nie to jakiś żart na pewno, wkręcacie mnie… Podchodzę bliżej a tam donut a pod nim podpis ‘ciambella’. No i wszystko się wydało… Już teraz wiem, że bardziej określenie kształtu niż jednego przedmiotu, coś okrągłego z dziurą w środku. Trudno mi było potem przez pewien używać tego słowa przy donutach, bo jednak pierwszy kontakt to była deska sedesowa, tak mi się utrwaliło 😉 Zapamiętam do końca życia.
Cudownie dziękuję 🙂
Serdecznie dziękuję za to wspaniałe wyróżnienie, czuję się zaszczycona.
Gratuluje pozostałym Wyróżnionym, jak i Wszystkim Uczestnikom zabawy:)
Pozdrawiam,
Małgosia:)
Ciekawy temat i ciekawe propozycje od komentujących. Nauka języka to praca, ciężka praca. Ja rok temu zaczęłam uczyć się niemieckiego. Ło matko i córko ile ja się nasłuchałam o trudności tego języka. A jednak okazało się, że jest dla mnie zdecydowanie łatwiejszy niż angielski. Od samego początku powtarzałam sobie, że niemiecki jest logiczny i prosty (nadal to mówię). Może dzięki pozytywnemu nastawieniu idzie całkiem nieźle. Uczę się na głos, nie po cichu czy w myślach i ten sposób mogę polecić. Do tego codzienne powtórki, uczenie się na zrozumienie, a nie na pamięć (wiem, że czasem nie da się uniknąć “pamięciówki”, ale ograniczam ją do minimum) i słuchanie, słuchanie i jeszcze raz słuchanie. Wyrobiłam sobie tez nawyk uczenia się niemieckiego do porannej kawy 🙂 Jest fajnie. Pozdrawiam wszystkich uczących się i życzę wytrwałości.