Czy słynne włoskie dolce vita to tylko puste hasło? A może faktycznie kryje się za tym coś więcej? Może tu nie chodzi dosłownie o słodkie życie, lecz pracę nad jego fragmentami, łączenie i splatanie tak, by żyć tym życiem szczęśliwie? Czasem to mecz oglądany z sąsiadami na podwórku, czasem to kawa w kawiarni, do której sami się uśmiechamy, nawet w pędzie życia można złapać momenty niepowtarzalne, które wpływają na nasze wspomnienia, a może i coś więcej? Dla mnie to podróże dla zmysłów i wyobraźni, które wcale nie muszą być dalekie.
Jesteś gotów wyruszyć teraz w tę podróż? A co, jeśli ta podróż wszystko zmieni? Jesteś na to gotowy?
Akademia dolce vita
Na stronie Akademii Dolce Vita, która została przygotowania pod mecenasem marki De’Longhi, znajdziesz 5 niesamowitych lekcji o słodkim życiu. Każda z nich została przygotowana specjalnie z myślą o Tobie. Ale czy jesteś gotowy na wdrożenie choć odrobimy włoskiego dolce vita?
Przyjrzyj się im po krótce:
Lekcja 1: ODKRYWANIE jest mojego autorstwa. Opisałam w niej 20 miejsc we Włoszech, z których moje wspomnienia dolce vita są dla wyjątkowe. Nie zdradzę jednak, co z opisanych historii wydarzyło się rzeczywiście, a co jest tylko tworem mojej wyobraźni. Jedno jest pewne, te miejsca istnieją naprawdę. To wyjątkowa podróż przez Włochy.
Lekcja 2: STYL to męska sztuka ubiera się, nie tylko w klasycznym włoskim wydaniu. Znajdziesz tu opowieści także o stylu neapolitańskim czy zupełnie niejednoznacznie zinterpretowanym stylu ulicznym.
Lekcja 3: ZMYSŁY to kawa, pyszne jedzenie, radość z chwili. W tej lekcji prócz zmysłowych opowieści są też wspaniałe przepisy na śniadania w stylu dolce vita.
Lekcja 4: SMAK ŻYCIA to celebrowanie czynności i momentów w życiu, które zamiast szybko przemijać, chwytamy na dłużej, jak wspólne biesiadowanie przy stole, rozkoszowania się chwilą, spędzaniu czasu z rodziną czy kultura picia wina.
Lekcja 5: UWAŻNOŚĆ to 5 zasad szczęśliwego życia w rytmie dolce vita, włoski styl towarzyskości, spowolnienie, otwartość, jakość i coś, co można określić jako wspólnotowość.
Każda z lekcji jest zachwycająca i niesie ze sobą mnóstwo wartości.
Zapoznaj się z nimi, bo są niesamowite, oparte na własnych doświadczeniach i obserwacjach.
Zadanie konkursowe
A teraz mam dla ciebie zadanie.
Zapewne któraś z lekcji szczególnie do ciebie przemawia, może nawet jest ci bliska, jestem tego pewna, każdy z nas ma przecież swoje momenty dolce vita.
Wybierz jedną z lekcji lub tylko jej element, miejsce, sytuację i zastanów się, dlaczego właśnie ta lekcja jest ci najbliższa? Musisz je sobie przypomnieć? Klik!
Lecz to nie koniec, teraz dopiero ruszamy w świat twoje wyobraźni.
Teraz jesteś Włochem/ Włoszką. Tak, Ty! Wyobraź sobie, jak wyglądasz, jak się ubierasz, jak chodzisz, gdzie mieszkasz. Masz rodzinę? Pracujesz? Czym się zajmujesz? Stwórz swoją nową osobowość, napisz siebie na nowo, masz fajny samochód? A może wolisz Vespę? Ile masz lat, jaki kolor włosów, jesteś rybakiem, a może finansistą? Masz własną kawiarnię? Karmisz rano gołębie? Jak wygląda Twój dzień? No dalej, rusz się!
Masz to już w głowie?
No, to pędzimy dalej!
Już jesteś Włochem lub Włoszką. I jak ci z tym? Założę się, że nieźle wyglądasz! Zgadłam? Bo ja, doprawdy całkiem nieźle.
Czas na Twoje zadanie!
Opisz mi swój jeden dzień lub tylko chwilę z twojego nowego, włoskiego życia. Ale … nie zapominaj o naszych lekcjach! Napisz intrygującą historię pełną dolce vita!
Piszemy w komentarzu na blogu, pod tym postem!
A przy okazji? Wybrałeś sobie już włoskie imię?
Termin konkursu
Na wykonanie zadania masz czas do 6 października 2018 r., do godz. 23:59.
Twoja historyjka musi się znaleźć w komentarzu, na blogu, pod tym wpisem. Dasz radę! Wystarczy, że wymyślisz … siebie.
Nagrody
Ciekaw jesteś, jakie będą nagrody?
Otóż właśnie po nie jadę za kilka dni do Włoch. Są to podwójne zestawy filiżanek do kawy z porcelany ręcznie malowanej. Takich nagród będzie aż 5!
Pięć osób wygrywa! A właściwie 10, bo każda dostanie po 2 filiżanki.
Ale szykujcie się na ekstra dodatki – niespodzianki!!!!!
Regulamin konkursu
Na koniec jeszcze regulamin.
- Organizatorem konkursu jest autorka bloga Italia poza szlakiem.
- Mecenasem i sponsorem konkursu jest marka De’Longhi, eksperci w dziedzinie innowacyjnych rozwiązań parzenia kawy.
- W konkursie mogą wziąć udział wszyscy czytelnicy bloga Italia poza szlakiem, którzy ukończyli 18 rok życia.
- Konkursowy opis należy zamieszczać w komentarzu pod tym wpisem, na blogu Italia poza szlakiem.
- O wyborze zwycięzców zadecyduje autorka bloga Italia poza szlakiem.
- Konkurs trwa w terminie 18.09 – 06.10.2018 r. do godz. 23:59.
- Ogłoszenie wyników nastąpi w niedzielę, 7 października 2018 roku, na blogu Italia poza szlakiem, w tym samym wpisie, co ogłoszenie konkursu.
- Nagrodzonych zostanie 5 opowieści, które zdaniem jury przedstawią włoski wątek życia pełen dolce vita w sposób najbardziej fascynujący, intrygujący lub zaskakujący.
- Nagrody do zwycięzców wysyła autorka bloga Italia poza szlakiem.
- Wysyłka nagród odbywa się wyłącznie na terenie Polski.
- Nagród nie można wymienić na ekwiwalent pieniężny.
- Pytania dodatkowe proszę zamieszczać w komentarzach tego posta.
No i jak? Wchodzisz w to?
Ciao!
Maddalena
AKTUALIZACJA
OGŁOSZENIE WYNIKÓW KONKURSU
Dwa dni zajęła mi decyzja, nie mogłam się zdecydować, z 26 opowieści bardzo trudno było mi wybrać tylko 5. Chciałam bardzo, bardzo podziękować za tak szeroki odzew i Wasze włoskie historie. Wiem wiem, czekacie na wyniki, oto więc one, wybrane przeze mnie.
MARZENA i jej historia prosto z Positano
Ciao, mi chiamo Maria….Mieszkam w Positano. Prowadzę tam lodziarnię, tuż przy plaży. Latem codziennie rano w moich ręcznie robionych sandałach kupionych u Nana przy Via Pasitea przemierzam 156 stopni schodów, by dotrzeć do mojej pracy. Uwielbiam choć na chwilę zatrzymać się, by popatrzeć jak promienie wschodzącego słońca delikatnie pieszczą ściany starych budynków i ten zapach morza… Po drodze zawsze wstępuję do zaprzyjaźnionego sklepikarza Luciano, by kupić nasze piękne cytryny. Cytryny z naszego regionu Kampania są najlepsze w Italii, ten aromat, delikatna skórka i sok…. Taaak, znów będą pieścić podniebienia moich gości w lodziarni. Sorbet ze świeżo wyciskanego soku z naszych cytryn nie ma równych sobie a poprzez infuzję ze skórek z cytryny w bazie mlecznej zachowam ich aromat i stworzę dziś nowy smak- białą czekoladę z cytryną. Ach… Obiecałam mojemu przyjacielowi Antonio, że specjalnie dla niego przygotuję dziś lody o smaku limoncello. Wczoraj wieczorem przy kolacji u Maxa założyliśmy się, że jeżeli dziś do sjesty ukręcę te lody to wieczorem pozwoli poprowadzić mi łódkę i wypłyniemy na morze oglądać zachód słońca a on przygotuje na kolację swoje popisowe danie- marynowany filet z tuńczyka, którego sam ostatnio złowił. Może tym razem, gdy będziemy razem na naszym ukochanym morzu, bo Morze Tyrreńskie najpiękniejsze w Italii jest, zdobędę się na odwagę i wyznam mu, że jest dla mnie nie tylko przyjacielem…O zachodzie słońca na naszym morzu, gdy spoglądać będziemy w kierunku Capri wszystko może się zdarzyć!
MONIKA Z. i zaczarowane Cinque Terre
– Biegniemy !!!
– Jak to biegniemy ?? Miało być „dolce far niente” !!! Słodkie „nicnierobienie” a nie jakieś bieganie…
Ciągnie mnie za rękę, biegniemy uliczkami w dół. Po schodach, po bruku, coraz szybciej. Zapachy i aromaty przecinają nam drogę. Zioła, oliwki, wino, bazylia, pizza, oliwa … Ja nie chcę biec. Chcę usiąść. Tu i teraz, w tej knajpce. Dlaczego biegniemy?
– Pietro, dlaczego biegniemy ? Chcę skosztować Waszego „dolce vita”. Nie tak to miało wyglądać.
– Monica, zaufaj mi… Musimy, bo nie zdążymy…
I nagle… Zamieram.
Dobiegliśmy na plac nad samym morzem. Poustawiane stoły nakryte lekko falującymi obrusami. Tutejsi mieszkańcy krzątający się wokół i znoszący talerze, kieliszki, potrawy, wino. Ten zapach. To stąd był ten zapach. Powiew wiatru od morza niósł go przez całe miasteczko. Jednak to tu dzieje się wszystko. Celebracja dnia, wieczoru, życia. Z muzyką, jedzeniem, winem, znajomymi, przyjaciółmi i …
– Zdążyliśmy! Patrz!
.. i cudownym zachodem słońca!
Wszystkie zmysły ucztują. Pięć zmysłów. Pięć wzgórz. Cudowne Cinque Terre. Cudowne „dolce vita”!
MARTA i senna podróż w czasie
Godzina 23:30. Zegar cichutko tyka w sypialni, odmierzając leniwie sekundy do rozpoczęcia kolejnej podróży…Zamykam oczy…3…2…1…Start! Najpierw Bolonia, brukowane uliczki Starego Miasta. Kościelny dzwon oznajmia południe, stukot obcasów zdaje się z nim synchronizować, a On delikatnie chwyta mnie za rękę. Jego brązowe oczy uśmiechają się do mnie, jego usta zbliżają do moich, gdy nagle….”Marta, vieni con me!” – woła starsza kobieta machając do mnie ręką. Zamiast Starego Miasta przede mną rozciąga się duży plac z knajpkami, a przy stolikach siedzą mężczyźni, grając w szachy. Brązowe oczy zniknęły, a ja słyszę z oddali „Benvenuto a Corleone!”…Sycylia, ach, jak ja ją kocham! Ale ale…dlaczego jestem nagle na gondoli, para obok przytula się, a gondolier w zamyśleniu uderza wiosłem o wodę. „To nasza podróż poślubna” – mówi kobieta – „Zawsze chcieliśmy odwiedzić Wenecję”. Uśmiecham się i z zaskoczeniem zauważam, że w ręku mam processo z wirującymi bąbelkami. „Jak śnić, to na całego!” – myślę z rozbawieniem. Zbliżam usta do krawędzi kieliszka, gdy nagle ktoś potrąca mnie z impetem. „Scusa!” – krzyczy kobieta odziana w jedwabną, powiewającą na wietrze suknię i biegnie dalej. Przede mną rozciąga się długa, płaska powierzchnia. Gasną światła, widzowie wstrzymują dech, gdy nagle rozpoczyna się świetlne widowisko, w rytm którego na wybieg wychodzą smukłe modelki. „Milan Fashion Week” – czytam na ulotce, która leży na krześle obok. Nagle czuję ten zapach. Bajeczna ilość węglowodanów, zaklęta w formie pizzy! Siedzę teraz z Nim przy drewnianym stoliku, a kelner przynosi tacę z talerzem. „Pizza per due”- mówi z uśmiechem – „nostro tesoro di Napoli”. Odpowiadam mu uśmiechem i…3…2…1…”Ti diiii! Ti diii!” – panikuje budzik. Czas wstać, moje polskie życie dopomina się o uwagę z iście włoską ekspresją…Lecz jeszcze nieraz wrócę do ukochanej Italii, do mojego ukochanego „dolce vita”, może już nawet kolejnej nocy…
DOROTA P. i jej florencko- wiejskie życie
Ciao ! Mam na imię Paola, kocham od 35 lat tego samego mężczyznę o imieniu Alessandro z którym mam dwie dorosłe już córki, które ruszyły już w swoją stronę. Mieszkamy w małym miasteczku pod Florencją w domu po pradziadkach z 1801 roku.Jestem krawcową którą była również moja mama i babcia. Dzień rozpoczynam od gorącego cappuccino które wypijam spacerując po ogrodzie, delektuje się coraz śmielszymi promieniami słońca i podziwiam nasz ogród warzywny. Dom otoczony jest starymi piniami oraz drzewkami figowymi z których jesienią smażymy z Alessandro konfiturę figową. Pracuję we własnej pracowni krawieckiej we Florencji, zatrudniam tam samotną wdowę Robertę która jest bardzo przyjacielska i pracowita. W pracy poznaję codziennie fantastycznych ludzi którzy doceniają moją pracę – często szyję dla tzw. ważnych ludzi. Włochy to kolebka mody- mężczyzna we Włoszech jest zadbany i dobrze ubrany i bardzo często szyję na miarę zwłaszcza garnitury. Kobiety uwielbiają jedwabne sukienki oraz haftowane koszule a Roberta jest specjalistką od haftu zwłaszcza florenckiego. Lubimy z Robertą robić sobie w ciągu dnia przerwę na obiad w bliskiej maleńkiej restauracji u Mari i Dina w której można zjeść naprawdę pysznie i nie drogo.
W mojej pracy lubię też jak przechodzący turyści zaglądają ciekawi do pracowni aby porozmawiać i obejrzeć garnitury na manekinach. Uwielbiam też moment tak ok 16 kiedy słońce wyłania się nieśmiało zza wieży pobliskiego kościoła i zagląda do pracowni przez otwarte drzwi i okna. Wtedy opieram twarz na dłoniach i po prostu odpływam delektując się chwilą ? Po pracy zaglądam czasem na Mercato Centrale po trochę serów i podążam do domu w którym czeka już mąż a z kuchni unoszą się wspaniałe aromaty- będzie pyszna kolacja. Lubimy na koniec dnia usiąść tak po prostu na schodach domu z kieliszkiem wina i delektować się zapachem pini i cykadami. Wtedy przypominam sobie jak byłam małą dziewczynką i mama zaganiała mnie do prac domowych to zawsze mówiłam, że kiedyś ucieknę z tej dziury…jak dobrze, że tego nie zrobiłam bo nie zamieniłabym mojego domu na żaden inny to tutaj wychowałam swoje dzieci, to tutaj przeżyłam i przeżywam szczęśliwe chwile z cudownym człowiekiem. Kocham swoje życie i ten stary dom.
ANGELIKA i jej prawdopodobnie historia miłosna
Ciao, mi chiamo Angelica.
Przedstawiłam się i usiadłam naprzeciw niego po tym, jak elegancko odsunął mi krzesło. Udawałam, że oglądam kartę win, a tak naprawdę przyglądałam się jego szczupłej męskiej twarzy. Pięknie wyglądał w zachodzącym słońcu na tarasie Galerii Vittorio Emanuele, za jego plecami lśniło Duomo. Na moment czas się zatrzymał w tętniącym życiem Mediolanie. Wokół nas unosił się dym papierosów, był piątkowy wieczór – idealny moment na aperitivo.
Niespodziewanie pojawiła się kelnerka, zamówiłam prosecco i przyłapałam go na długim spojrzeniu w moją stronę. Przyszliśmy tu na spotkanie biznesowe, miałam zrobić sesję modelkom w jego najnowszej kolekcji, ale nie spieszył się, żeby przechodzić do konkretów. Opowiadał mi o winnicy swoich dziadków w Treviso i wakacjach spędzonych na pomaganiu im w zbiorach. Leniwie próbował wino i tłumaczył z uśmiechem, jaka jest jego kompozycja smakowa. Czułam się pewna siebie w czarnej sukience od Prady i coś mi mówiło, że ten wieczór szybko się nie skończy…
Zwycięzców proszę o kontakt: italiapozaszlakiem@gmail.com
Pozdrawiam,
Magda
Nazywam się Valentina. Codziennie dziękuje za to, że urodziłam się w takim pięknym regionie jakim jest Liguria. Moje miasteczko nazywa się Loano. Każdego dnia budzę się przy filiżance espresso a później ruszam w drogę moim małym miętowym fiatem. Ruszam do kawiarni która prowadzę wraz z moim mężem i serwuje najlepsze rogaliki w miasteczku. Przynajmniej tak mówią. Wieczorami odpoczywam, oczywiście znajomi śmieją się że odpoczywam w pracy. Kocham swoją pracę za to, że codziennie mogę umilić dzień tylu osobą. Często przysiadam się do turystów, popijając dla odmiany cappuccino. Wracając do wieczorów… uwielbiam je. Uwielbiam spacery po plaży i zachód, wtedy czuje że żyję.
Ciao, mi chiamo Angelica.
Przedstawiłam się i usiadłam naprzeciw niego po tym, jak elegancko odsunął mi krzesło. Udawałam, że oglądam kartę win, a tak naprawdę przyglądałam się jego szczupłej męskiej twarzy. Pięknie wyglądał w zachodzącym słońcu na tarasie Galerii Vittorio Emanuele, za jego plecami lśniło Duomo. Na moment czas się zatrzymał w tętniącym życiem Mediolanie. Wokół nas unosił się dym papierosów, był piątkowy wieczór – idealny moment na apperitivo.
Niespodziewanie pojawiła się kelnerka, zamówiłam prosecco i przyłapałam go na długim spojrzeniu w moją stronę. Przyszliśmy tu na spotkanie biznesowe, miałam zrobić sesję modelkom w jego najnowszej kolekcji, ale nie spieszył się, żeby przechodzić do konkretów. Opowiadał mi o winnicy swoich dziadków w Treviso i wakacjach spędzonych na pomaganiu im w zbiorach. Leniwie próbował wino i tłumaczył z uśmiechem, jaka jest jego kompozycja smakowa. Czułam się pewna siebie w czarnej sukience od Prady i coś mi mówiło, że ten wieczór szybko się nie skończy…
Kiedy pierwsze promienie słońca przedzierają się przez szczebelki drewnianych okiennic i całują mnie czule w czubek nosa, przeciągam się rozkosznie i na bosaka podążam do kuchni, skąd dociera do mnie upojny aromat świeżo zaparzonego espresso. Na chwilę zatrzymuję, żeby podziwiać widok. W kuchni stoi Alessandro, mój cudowny, przystojny mąż o oliwkowej skórze, czarującym uśmiechu i z ciepłymi iskierkami w oczach. Wyjmuje z piekarnika gorące cornetti na dzisiejsze śniadanie. Zjemy je wspólnie, zaśmiewając się z zabawnych wydarzeń dnia poprzedniego i robiąc plany na wieczór. Potem zakładamy ciemne okulary i wsiadamy na motor, udając się do pracy. Wtulam się po drodze w jego pachnącą dobrymi perfumami koszulę, w dłoni ściskam za paski ulubione szpilki i myślę o tym jak bardzo jestem szczęśliwa. Każde z nas udaje się do swojego biura, umawiając się na obiad, który zjemy ze znajomymi w restauracji niedaleko pracy. Wieczorem czeka nas wesołe spotkanie z przyjaciółmi w ulubionej knajpce, które pewnie zakończy się wspólnym gotowaniem w domu któregoś z nas. Niebo jest idealnie niebieskie a ja zanurzam się myślami moim cudownym tu i teraz, nel blu dipinto di blu…
Mi chiama Chiara, sono italiana…
Płynie we mnie włoska krew, pochodzę z Asyżu, z miejsca na ziemi, w którym czas się zatrzymał. Miejsca, w którym chcę dożyć jesieni życia. Pełnego spokoju, lekkości bytu i magicznej aury. Jeżeli chcesz odnaleźć siebie i zaznać nieco dolce vita, zapraszam Cię do siebie. Prowadzę mały pensjonat w murowanym domu z niewielką restauracyjką. Poczujesz u mnie smaki prawdziwej domowej kuchni, takiej kuchni od ukochanej nonny. Pragnę dzielić się z gośćmi wszystkim tym czego nauczyła mnie babcia i dać serce jakie ona mi dała, Włoszka o pięknych oczach koloru morza. Stań się częścią mojej podróży…
Dla każdego poranek zaczyna się o innej godzinie, dla mnie jest o godzina wschodu słońca.
Jedni mówią, że to za wcześnie, że to jeszcze noc lecz dla mnie jest to idealna pora na rozpoczęcie dnia.
Czy może być coś piękniejszego od dolce vita, od celebrowania dnia przy kawie i ciepłej, aromatycznej focacci.
A tak poza tym nazywam się Carla! Miło mi Cię poznać w ten piękny, urokliwy poranek.
Będąc prawdziwą Włoszką uwielbiam jeść, a przy okazji delektować się pięknym widokiem, który mam na wyciągnięcie nosa – wystarczy, że wyjdę na taras, położony w południowej części mojego domu.
Wiesz…
Nie znasz dnia ani godziny, gdy zabiorą Cię z tego świata. Więc ja nauczyłam się już doceniać to co mam, to co mogę zobaczyć a przede wszystkim jeść! “Nie wiesz kiedy Cię zabraknie, więc staraj się doceniać każdą chwilę.” – tak powiadał mi mój wuj, z którym uwielbiałam parzyć poranną kawę, świetnie się bawić robiąc poranne śniadanie.
Najważniejsze to mieć przy sobie wspaniałych ludzi, dobre jedzenie i jeszcze lepsze krajobrazy!
[…]
Mam nadzieję, że do zobaczenia przy kolejnym śniadaniu!
Buongiorno !
Mam na imię Henryka. Upssss przepraszam, teraz już Enrica. Przemierzyłam całą Europę – dosłownie całą, aby znaleźć swoje miejsce na Ziemi. Miejsce to położone jest na północy Włoch. Patronem tego miasta jest Jan Chrzciciel. Tak dobrze myślisz to Piemont, a dokładniej TURYN.
Zacznijmy od początku… Ja wielka fanka sportu i kawy szukałam miejsca, które w pełni pozwoli spełnić obydwie pasje.
W Turynie siedzibę mają dwa kluby piłkarskie Juventus oraz Torino FC. Największym stadionem gdzie swoje mecze rozgrywa Juventus jest Allianz Stadium, Torino zaś gra na Stadio Olimpico.
Serie A to najwyższa klasa rozgrywek piłkarskich we Włoszech, która doprowadza do zawrotów głowy nie tylko mnie ale i całą Europę. Dość o piłce !
Tempo per il caffè
C – udowna
A – romatyczna
F – inezyjna
F – antastyczna
E – nergetyczna.
Jak widać kawa dla mnie to nie zwykły napój- to coś więcej.
Na spacer po kawiarniach w Turynie trzeba poświęcić czas,kawą należy się delektować. Degustacja tutejszych specjałów to zdecydowanie jeden z kluczowych punktów pobytu w Turynie. Miejsce to tętni życiem. Mam swój mały sobotni rytuał a mianowicie odwiedzam Caffè Torino. Tam smak kawy nabiera niepowtarzalnego wyrazu. I to właśnie tam poznałam Sussane, która przekazała mi sekret najlepszej kawy.
“Najlepsza kawa to ta, którą zaparzy Ci ukochana osoba.”
Dolce Vita !
Ciao!
Ach, jak pięknie mieszkać w słonecznej Italii, gdzie życie wydaje się mijać beztrosko. Tu czas płynie jakos inaczej, leniwiej?
Jednak ja mam swoja małą winnicę i co dzień modlę do podświadomości o pogodę dla winorośli. Co prawda, narzekać nie muszę, ale warto być wdzięcznym za dary i zdrowie. W wolnym czasie jeżdżę na rowerze z moim Amigo albo czytam książki na uroczej, dzikiej plaży nasycając się opalenizną i witaminą D. Te zachody magiczne i zapach morski są nie do opisania, a w telefonie ciagle brakuje mi pamięci na te wszystkie uwiecznione zdjęcia. Mam wspaniałych przyjaciół, z ktorymi co jakiś czas robimy wypady do miasta, poznająć życie włoskie. Wieczorami uwielbiam z Amigo wspólnie gotować spaghetti z lampką wina w ręku w otoczeniu naszych słodkich kotów albo brzdąkamy na gitarach. Dość często podróżujemy i wciąż odkrywamy wspaniałe zakątki tego kraju. Na rowerze jest to niesamowite przeżycie.
Żyć, nie umierać! Dolce vita! Arivederci!
Buonasera a może już Buongiorno? ……. Otulona ciepłym kocem przekręcam się na bok.Czuję cudowny i słodki zapach Budleji,wokoło pełno fruwających motyli co chwila wpadających do mojej sypialni .Susanna! Susanna! słyszę głos dobiegający z ogrodu.Jeszcze rozmarzona i okryta zapachem poprzedniego dnia schodzę na dół.Come sta? Odpowiadam ,że bardzo dobrze.Idę po porannej rosie ,w powietrzu czuję zapach wczorajszego deszczu.Dookoła wszyscy pracują,ale widząc mnie witają i uśmiechają się . Nie pytam o nic ale czuję ,że wszyscy wiedzą,że duży kontrakt na dostawę najlepszej włoskiej oliwy udał się o który walczyłam przez ostatnie lata. Siadam na brzegu tarasu i czuję ,że będzie dobrze.Jestem tego pewna bo mam przecież to co kocham.Moje miejsce na tej ziemi.W dzień słoneczne,pachnące kwiatami,świeżo zebranymi oliwkami a wieczorem spotkaniem przy jednym wielkim stole,z muzyką ,z grzankami z ricottą i figami,caprese i cudownym Prosecco.
Godzina 23:30. Zegar cichutko tyka w sypialni, odmierzając leniwie sekundy do rozpoczęcia kolejnej podróży…Zamykam oczy…3…2…1…Start! Najpierw Bolonia, brukowane uliczki Starego Miasta. Kościelny dzwon oznajmia południe, stukot obcasów zdaje się z nim synchronizować, a On delikatnie chwyta mnie za rękę. Jego brązowe oczy uśmiechają się do mnie, jego usta zbliżają do moich, gdy nagle….”Marta, vieni con me!” – woła starsza kobieta machając do mnie ręką. Zamiast Starego Miasta przede mną rozciąga się duży plac z knajpkami, a przy stolikach siedzą mężczyźni, grając w szachy. Brązowe oczy zniknęły, a ja słyszę z oddali „Benvenuto a Corleone!”…Sycylia, ach, jak ja ją kocham! Ale ale…dlaczego jestem nagle na gondoli, para obok przytula się, a gondolier w zamyśleniu uderza wiosłem o wodę. „To nasza podróż poślubna” – mówi kobieta – „Zawsze chcieliśmy odwiedzić Wenecję”. Uśmiecham się i z zaskoczeniem zauważam, że w ręku mam processo z wirującymi bąbelkami. „Jak śnić, to na całego!” – myślę z rozbawieniem. Zbliżam usta do krawędzi kieliszka, gdy nagle ktoś potrąca mnie z impetem. „Scusa!” – krzyczy kobieta odziana w jedwabną, powiewającą na wietrze suknię i biegnie dalej. Przede mną rozciąga się długa, płaska powierzchnia. Gasną światła, widzowie wstrzymują dech, gdy nagle rozpoczyna się świetlne widowisko, w rytm którego na wybieg wychodzą smukłe modelki. „Milan Fashion Week” – czytam na ulotce, która leży na krześle obok. Nagle czuję ten zapach. Bajeczna ilość węglowodanów, zaklęta w formie pizzy! Siedzę teraz z Nim przy drewnianym stoliku, a kelner przynosi tacę z talerzem. „Pizza per due”- mówi z uśmiechem – „nostro tesoro di Napoli”. Odpowiadam mu uśmiechem i…3…2…1…”Ti diiii! Ti diii!” – panikuje budzik. Czas wstać, moje polskie życie dopomina się o uwagę z iście włoską ekspresją…Lecz jeszcze nieraz wrócę do ukochanej Italii, do mojego ukochanego “dolce vita”, może już nawet kolejnej nocy…
Ciao Bella, tak zwrócił się do mnie lokalny sprzedawca biżuterii, gdy szczęśliwa i zachwycona urokiem Apulii odpoczywałam na jednej z kameralnych plaż miasteczka Monopoli. Już od pierwszego dnia przyjazdu chłonęłam cudowne włoskie klimaty każym skrawkiem umysłu i ciała. Zapach świeżych damskich perfum zmieszany z zapachem espresso był jedyny w swoim rodzaju. Przechadzałam się codziennie pięknymi zabytkowymi uliczkami Monopoli, pachniały świeżym praniem, jakby życiem zawieszonym na sznurkach. Wieczorami zaś lokalne restauracje zachęcały bogatym menu i wspaniałą atmosferą. Z podziwem obserwowałam ludzi, którzy wytrwale czekają na ulicy, aby zasiąść do wspólnego biesiadowania przy lampce wina. to małe włoskie miasteczko zasypiało tylko na kilka godzin , które musiały wystarczyć na regenerację, po to aby następnego dnia znów wabić turystów cudownym zapachem espresso o poranku. Ciao Bella, pomyślałam patrząc przez okienko w samolocie w drodze z Italii do Polski.
Buona Giornata 🙂 To będzie piękny dzień
Jak co dzień rano spotykamy się z Amico na Piazza Duomo przy fontannie i udajemy się do naszej ulubionej kawiarni Why Not Cafe, ukrytej od zgiełku historycznej części miasteczka, pomiędzy murami przepięknej kamienicy. Od wejścia wita nas kelner.
– Witajcie ragazzi pozwólcie że zgadnę na co dziś macie ochotę. Dla Ciebie macchiatone e brioch con cioccolato a dla Amico cappucino e brioch con pistaccio
– Zgadza się 🙂 niezmiennie nasze ukochane śniadanie. Chociaż czasami zdarza nam się zmienić smak ulubinego rogalika.
Popijając kawę, patrząc na piękną dzwonnicę kościoła zastanawiamy się co powinniśmy dzisiaj zrobić i jak szczęśliwi jesteśmy mogąc żyć choć chwile w tym raju.
Po porannej kawie czas do szkoły, zajęcia z profesorami z Europy, prezentacje grupowe, a później w przerwie panini w kafejce za rogiem.
Gdy szkoła się kończy wraz z przyjaciółmi wybieramy się na aperitivo. Jest jesień, jeszcze ciepło na dworze więc decydujemy się na stolik na zewnątrz z widokiem na Monte Bondone i jego przpiękne barwy, które nadają mu jesienne liście porastającego go lasu. Przy kieliszku Hugo Spritz i Aperolu rozmawiamy o minionym dniu i planujemy wspinaczkę górską po Dolomitach w weekend.
Po cudownym dniu piechotą wracam do domu. Kładać się spać rozmyślam jakie mam szczęście, że mogę tu być i zastanawiam się czy rano znów postawić na czekoladę a może tym razem pistacja albo crema…
Biegnę zdyszana, niewyspana, w dopasowanym kostiumie od Dolce&Gabbany wąskimi korytarzami budynku, w którym mieści się redakcja poczytnego ,,Coriere della Sera”. Nagle dzwoni telefon. To mój szef. ,,Co ja mu powiem?”, znów nie zdążyłam z artykułem na czas. Nie moja wina, że przez nocną burzę wysiadł mi Internet. Nagle łamie mi się obcas od szpilek. Upadam jak długa… Budzę się zlana potem. To był na szczęście tylko zły sen. Robię trzy głębokie wdechy. Wychodzę na balkon z małego pokoiku przytulnego hotelu. Moje ciało spowija lekka mgiełka morskiej bryzy, a twarz muskają ciepłe promienie wschodzącego słońca. ,,Czy Portofino nie jest piękne o tej porze dnia? Jeszcze bez zgiełku, takie ciche , takie moje”- myślę i zatapiam usta w delikatnej piance cappuccino, które przygotował dla mnie mąż. W tym samym momencie czuję ciepły dotyk jego ust na moim policzku. Miłość, przyjaźń, pożądanie- te uczucia towarzyszą mi odkąd go spotkałam. I wewnętrzny spokój od, kiedy powiedziałam dość karierze i postanowiłam Żyć przez duże Ż. Nagle z letargu wyrywa mnie pytanie męża: ,,Plany na dziś?”. ,,Nie”- odpowiadam- ,,Żadnych planów. Dzień jak każdy. Leniwy spacer wzdłuż wybrzeża, owoce morza serwowane przez przemiłą Evę w pobliskiej tawernie. A wieczorem zatopię się w wygodnym fotelu z lampką wina w dłoni i będę pisać moją powieść”. Uśmiecham się sama do siebie. ,,W końcu ma na to czas- myślę- moje małe słodkie dolce vita”. Elena
Ciao. Mam na imię Francesca, mieszkam w Rzymie – najpiękniejszym mieście świata. Gdzie mnie spotkasz? Co rano piję obowiązkowe cappuccino w barze obok mojego domu, uwielbiam ten poranny rytuał, podczas którego mogę porozmawiać z sąsiadami, z baristą, który pracuje tu chyba od zawsze. Miły gwar, smak i zapach kawy nastrajają mnie pozytywnie na resztę dnia. Chciałoby się powiedzieć chwilo trwaj! Ale chwila zawsze przyciąga się dłużej niż powinna. Pozdrawiam wszystkich w barze, w biegu zakładam kask, wskakuję na moją czerwoną Vespę i pędzę do pracy ulicami mojego ukochanego miasta. O tej porze widac już turystów, zmierzających do kolejnych miejsc, które koniecznie muszą zobaczyć. Ależ mam szczęście, że mogę tu mieszkać i cieszyć oczy tymi pięknymi widokami codziennie. W ostatniej chwili wpadam do biura. Szybkie spojrzenie w szybie w drzwiach: dobrze skrojony kostiumlezy idealnie, czerwone szpilki i usta dopełniają całości. Szybko przyczesuję zmierzwioną pod kaskiem rudą czuprynę – perfetto. Mogę wkraczać w ten męski świat, w którym kobiecie dość ciężko się przebić, pełen wyzwań, które uwielbiam.
Po pracy niespiesznie wracam do domu – chłonę miasto, pełne historii i tajemnic. Z przyjaciółmi umówiłam się na kolację dopiero późnym wieczorem, jak zwykle widzimy się w restauracji u Marco – naszego wieloletniego przyjaciela, który co wieczór rozpieszcza nasze podniebienia cudownymi skarbami kuchni włoskiej. Ciekawe czym zaskoczy nas dziś wieczorem?
Marco jak zwykle przechodzi samego siebie -co chwilę donosi nam znane specjały, ale i swoje eksperymentalne dania, kolacja przeciąga się do późna w nocy, ale w końcu trzeba wrócić do domu – jutro będzie nowy, cudowny dzień. Tradycyjny kieliszek limoncello i każde z nas wraca do siebie. Myślę sobie wtedy, że la vita è bella.
Moje la dolce vita to:
– spełnienie – w każdej sferze życia (zawodowej, rodzinnej – każdy ma swoją własną wizję),
– przyjaciele, z którymi mogę dzielić radości i smutki,
– codzienne drobne rytuały, które sprawiają, że czujemy się szczęśliwi,
-pyszna poranna kawa, aromatyczna i intensywna,
– pyszne jedzenie i wino, którym można dzielić się z najbliższymi,
– piękno i styl – piękno miasta, w którym mieszkam i styl jego mieszkańców.
I przede wszystkim la dolce vita to szczęście i umiejętność cieszenia się życiem, każdą jego chwilą.
Urodziłam się 25 maja, czyli dokładnie w tym dniu, w którym co roku w Pescia świętowana jest rocznica urodzin Pinokia. Moja kochana nonna stale mi powtarzała, że z takim patronem wszystkie moje marzenia się spełnią – w końcu Pinokio z kukiełki przemienił się w prawdziwego chłopca. Tymczasem jednak, jak dotąd towarzyszył mi tylko pech – uprawiana przeze mnie bazylia więdła nim zdążyłam zerwać z niej listki, by udekorować spaghetti; ze spacerów częściej niż inni wracałam upstrzona gołębim cacca; przygotowane przeze mnie Torrone zawsze zostawało ledwie nadgryzione na talerzach obdarowanych; a mój pierwszy poważny chłopak, Antonio, odszedł ode mnie w dniu moich urodzin, wręczając na odchodne butelkę Limoncello ze słowami pociechy, że: ”nawet to, co kwaśne może stać się podstawą słodyczy”. Ale w końcu jestem Włoszką – w moich genach drzemie siła wszystkich włoskich kobiet z rodziny, dlatego nie poddaję się chandrze i stale wypatruję lepszych czasów.
Pracuję na straganie z warzywami na Mercato di Sant’Ambrogio. To dobra praca dla kogoś takiego jak ja, bo nie koliduje z moim drugim zajęciem, któremu poświęcam się na pełen etat – bujaniem w obłokach. Czasem zdarzy się, że ktoś zwróci na to uwagę. Pewna staruszka podeszła do mnie wczoraj i powiedziała: ”Pani to wygląda jakby stale myślała o niebieskich migdałach” – „Słucham… migdały? Niestety, nie sprzedaję bakalii” odparłam. Dopiero po chwili dotarły do mnie jej słowa, ale myślę, że swoją odpowiedzią rozwiałam jej wątpliwości. Dokładnie naprzeciwko mnie, kilkanaście kroków dalej, bywa przystojny brunet z gitarą, który dorabia sobie muzykując. Czasem gdy słyszę jego nastrojowy głos wyobrażam sobie, że niczym Romeo śpiewa specjalnie dla mnie romantyczne serenady. Do dziś myślałam, że nawet mnie nie zauważa, aż przed momentem wydarzyło się coś niezwykłego…
Od rana Florencję nawiedzają deszcze i chłodne podmuchy wiatru, a ja jak zwykle ubrałam się zbyt lekko. I gdy tak dygotałam z zimna, nagle zauważyłam, że ten przystojny brunet idzie w moim kierunku. Momentalnie przestało mi być zimno, bo oblała mnie fala gorąca. Zatrzymał się przede mną i z uśmiechem powiedział ”Oggi fa un fred do cane!”, po czym podał mi kubek gorącego cappuccino. Uśmiechnęłam się do niego i przyjmując napój z jego rąk wypowiedziałam tylko ciche „grazie”, bo na szczęście ta myśl wyprzedziła drugą, która odważnie wołała: ”Tu sei il sole del mio giorno!” Gdy cała w skowronkach popijałam aromatyczną kawę i obserwowałam jak mój Romeo się oddala, towarzyszyła mi tylko jedna myśl: ”Czyżby wreszcie słowa nonny miały się ziścić i odtąd czeka mnie już tylko moje wymarzone la dolce vita?”
W ten piękny słoneczny poranek obudził mnie jak zwykle spiew ptaków za oknem i zapach pieczonego chleba,który codziennie dla naszych gości piecze moja mama Lucia. Wraz z rodzicami prowadzimy świetnie prosperujące gospodarstwo agroturystyczne, w Castellina in Chainti,urokliwym regionie Toskanii. Gdy schodzę na dół mama jak zwyke wita mnie słowami “Dzień dobry Lauro”,a potem wspólnie jemy pyszne ekologiczne śniadanie i omawiamy sprawy związane z funkcjonowaniem naszego rodzinnego biznesu,który nasza rodzina prowadzi już od dwóch pokoleń.Tata Vincent, już od rana dogląda dostawy regionalnych produktów do naszego gospodarstwa, w tym najlepszego specyfiku regionu wina Chanti z sąsiedniej winnicy naszego wuja Simona. Pomagam mamie w kuchni,gdzie jest dużo pracy bo właśnie tego dnia organizujemy przyjęcie z okazji 30-tej rocznicy ślubu pary, która wraz z rodziną przyjeżdża na weekendowy wypoczynek aby wziąc udział w festiwalu Vino al Vino. Oprócz chleba przygotowujemy tradycyjną panzanellę,zupę z czarnej kapusty i fasoli zwaną ribollita, makaronowe danie na obiad pappardelle al cinghiale oraz befsztyki po florencku. Będą też obowiązkowe trufle, szuszona szynka i cała gama serów, a do tego oczywiście wina ze wzgórz Chianti,znane i ceniona na całym świecie. Gdy po południu przyjeżdżają nasi goście z zapałem i smakiem zajadają się wszystkimi daniami jakie przygotowałysmy z mamą, wychwalając jej kulinarny zmysł a ja jestem dumna,że po raz kolejny udało nam się zagwarantowac im miły wypoczynek. Wszyscy biesiadują przy drewnianym stole w ogrodzie pośród pięknych oliwkowych drzew chroniących nas przed popołudniowym słońcem i delektują się wybornymi trunkami naszego regiony. Kiedy z oddali dobiegają odgłosy dzwonu ze średniowiecznego kościoła to znak,że biesiada powoli dobiega końca a goście udają się na spoczynek lub nocne zwiedzanie miasteczka i jego atrakcji, Pomagam rodzicom posprzątać po biesiadzie a potem jeszcze chwilę siedzimy w ogrodzie chłonąc jego zapachy i odgłosy dobiegające z miasteczka. Cieszymy się naszym życiem z dala od wielkich aglomeracji,pośpiechu i stresu w miejscu gdzie czas płynie wolno a życie jest pełne smaku i przyjemności.
Ciao ! Mam na imię Paola, kocham od 35 lat tego samego mężczyznę o imieniu Alessandro z którym mam dwie dorosłe już córki, które ruszyły już w swoją stronę. Mieszkamy w małym miasteczku pod Florencją w domu po pradziadkach z 1801 roku.Jestem krawcową którą była również moja mama i babcia. Dzień rozpoczynam od gorącego cappuccino które wypijam spacerując po ogrodzie, delektuje się coraz śmielszymi promieniami słońca i podziwiam nasz ogród warzywny. Dom otoczony jest starymi piniami oraz drzewkami figowymi z których jesienią smażymy z Alessandro konfiturę figową. Pracuję we własnej pracowni krawieckiej we Florencji, zatrudniam tam samotną wdowę Robertę która jest bardzo przyjacielska i pracowita. W pracy poznaję codziennie fantastycznych ludzi którzy doceniają moją pracę – często szyję dla tzw. ważnych ludzi. Włochy to kolebka mody- mężczyzna we Włoszech jest zadbany i dobrze ubrany i bardzo często szyję na miarę zwłaszcza garnitury. Kobiety uwielbiają jedwabne sukienki oraz haftowane koszule a Roberta jest specjalistką od haftu zwłaszcza florenckiego. Lubimy z Robertą robić sobie w ciągu dnia przerwę na obiad w bliskiej maleńkiej restauracji u Mari i Dina w której można zjeść naprawdę pysznie i nie drogo.
W mojej pracy lubię też jak przechodzący turyści zaglądają ciekawi do pracowni aby porozmawiać i obejrzeć garnitury na manekinach. Uwielbiam też moment tak ok 16 kiedy słońce wyłania się nieśmiało zza wieży pobliskiego kościoła i zagląda do pracowni przez otwarte drzwi i okna. Wtedy opieram twarz na dłoniach i po prostu odpływam delektując się chwilą 🙂 Po pracy zaglądam czasem na Mercato Centrale po trochę serów i podążam do domu w którym czeka już mąż a z kuchni unoszą się wspaniałe aromaty- będzie pyszna kolacja. Lubimy na koniec dnia usiąść tak po prostu na schodach domu z kieliszkiem wina i delektować się zapachem pini i cykadami. Wtedy przypominam sobie jak byłam małą dziewczynką i mama zaganiała mnie do prac domowych to zawsze mówiłam, że kiedyś ucieknę z tej dziury…jak dobrze, że tego nie zrobiłam bo nie zamieniłabym mojego domu na żaden inny to tutaj wychowałam swoje dzieci, to tutaj przeżyłam i przeżywam szczęśliwe chwile z cudownym człowiekiem. Kocham swoje życie i ten stary dom.
– Biegniemy !!!
– Jak to biegniemy ?? Miało być „dolce far niente” !!! Słodkie „nicnierobienie” a nie jakieś bieganie…
Ciągnie mnie za rękę, biegniemy uliczkami w dół. Po schodach, po bruku, coraz szybciej. Zapachy i aromaty przecinają nam drogę. Zioła, oliwki, wino, bazylia, pizza, oliwa … Ja nie chcę biec. Chcę usiąść. Tu i teraz, w tej knajpce. Dlaczego biegniemy?
– Pietro, dlaczego biegniemy ? Chcę skosztować Waszego „dolce vita”. Nie tak to miało wyglądać.
– Monica, zaufaj mi… Musimy, bo nie zdążymy…
I nagle… Zamieram.
Dobiegliśmy na plac nad samym morzem. Poustawiane stoły zakryte lekko falującymi obrusami. Tutejsi mieszkańcy krzątający się wokół i znoszący talerze, kieliszki, potrawy, wino. Ten zapach. To stąd był ten zapach. Powiew wiatru od morza niósł go przez całe miasteczko. Jednak to tu dzieje się wszystko. Celebracja dnia, wieczoru, życia. Z muzyką, jedzeniem, winem, znajomymi, przyjaciółmi i …
– Zdążyliśmy! Patrz!
.. i cudownym zachodem słońca!
Wszystkie zmysły ucztują. Pięć zmysłów. Pięć wzgórz. Cudowne Cinque Terre. Cudowne „dolce vita” !
– Biegniemy !!!
– Jak to biegniemy ?? Miało być „dolce far niente” !!! Słodkie „nicnierobienie” a nie jakieś bieganie…
Ciągnie mnie za rękę, biegniemy uliczkami w dół. Po schodach, po bruku, coraz szybciej. Zapachy i aromaty przecinają nam drogę. Zioła, oliwki, wino, bazylia, pizza, oliwa … Ja nie chcę biec. Chcę usiąść. Tu i teraz, w tej knajpce. Dlaczego biegniemy?
– Pietro, dlaczego biegniemy ? Chcę skosztować Waszego „dolce vita”. Nie tak to miało wyglądać.
– Monica, zaufaj mi… Musimy, bo nie zdążymy…
I nagle… Zamieram.
Dobiegliśmy na plac nad samym morzem. Poustawiane stoły zakryte lekko falującymi obrusami. Tutejsi mieszkańcy krzątający się wokół i znoszący talerze, kieliszki, potrawy, wino. Ten zapach. To stąd był ten zapach. Powiew wiatru od morza niósł go przez całe miasteczko. Jednak to tu dzieje się wszystko. Celebracja dnia, wieczoru, życia. Z muzyką, jedzeniem, winem, znajomymi, przyjaciółmi i …
– Zdążyliśmy! Patrz!
.. i cudownym zachodem słońca!
Wszystkie zmysły ucztują. Pięć zmysłów. Pięć wzgórz. Cudowne Cinque Terre. Cudowne „dolce vita” !
Mam na imię Gosia i właśnie jesteśmy, wraz z moim narzeczonym, w trakcie organizowania naszego tradycyjnego, polskiego wesela, na które prawdopodobnie zjedzie ok. 170 osób. Gdybym jednak mogła zorganizować mój ślub marzeń…
Prawdopodobnie odbyłby się w jednej z klimatycznych miejscowości Toskanii, jak San Gimignano, czy Montapulciano. Zabralibyśmy na nie tylko najbliższą rodzinę- rodziców, nasze rodzeństwo i moją babcię (mogłaby pierwszy raz pojechać do Włoch! :). Ślub byłby naszą wyjątkową chwilą, bez tych wszystkich oceniających spojrzeń i stresu, czy dobrze wyglądam i czy się nie potknę, tylko on i ja patrzący na siebie i nic innego by się nie liczyło. Po pięknej, kameralnej ceremonii, w drodze na nasze przyjęcie, zatrzymalibyśmy się na prawdziwe włoskie Gelato, Samo przyjęcie odbyłoby się poza miastem, w prawdziwiej toskańskiej posiadłości, takiej z pięknym widokiem na malownicze złoto-zielone krajobrazy. Nie byłoby DJ’a czy orkiestry, tylko z głośników sączyłaby się prawdziwa włoska muzyka, sprzyjająca pląsom na dziedzińcu i rozmowom w bliskim gronie. Na długim stole można by znaleźć najróżniejsze lokalne wyroby, pyszne sery, pachnące wędliny, a zamiast 4 kolacji, smakowalibyśmy prawdziwe włoskie dania! Strumienie wódki zostałyby zastąpione przez wino z pobliskiej winnicy, które sączylibyśmy do późnych godzin nocnych. I tak, moglibyśmy delektować się tymi momentami, czas płynąłby wolniej i naprawdę łapalibyśmy te piękne chwile, które później rozgrzewałyby nasze serca na samą myśl o tym wyjątkowym dniu. A następnego ranka, zabrałabym moich rodziców na przejażdżkę, by pokazać im Drogę Gladiatora (z jednego z ich ulubionych filmów), dziękując im tą chwilą, za wszystko. Tak właśnie wyglądałoby moje wymarzone wesele w stylu Dolce Vita:)
Biegnę stukając espadrylami w kostkę brukową Ligurii, a za mną łopocze rozpostarta jak biały żagiel sukienka. W oddali słońce niespiesznie chyli się ku zachodowi wypuszczając między liśćmi drzew oliwnych języki ostatnich promieni prosto w moje brązowe, jeszcze nieco wilgotne włosy. O obojczyki odbijają się dwa naszyjniki wykonane własnoręcznie z rzemienia i muszelek. Biegnę, choć nie muszę się śpieszyć – ale tak przyjemnie poczuć kojący pęd powietrza na twarzy. Cały dzień pomagałam mamie w kuchni i ogrodzie. Są wakacje i nie muszę chodzić do szkoły. Śmieję się sama do siebie, a brązowe oczy błyszczą jak dwa kamyczki – ciekawe czy już wszyscy są? Wchodzę w ostatni zakręt i już słyszę głośne śmiechy i rozmowy. „Gina!” – z oddali nawołuje mnie kuzyn, energicznie machając ręką. Wpadam do niewielkiego ogródka przy bielonym domu wykonując zgrabny obrót w miejscu mówiący: „Oto jestem w pełnej krasie – przybyłam!” i następnie wykonuję głęboki ukłon wywołując salwę śmiechu. Siadam do wieczerzy z moją wielką rodziną – zawsze dla każdego znajdzie się miejsce przy tym stole. Ba! Nierzadko i przechodnie zaglądają do tego ogrodu, przyciągani jak ćmy do światła radosnego nastroju. Mój ulubiony moment dnia. Serce jakby wolniej bije. Ziemia bardziej pachnie. Mały Marko wdrapuje mi się na kolana i układa na talerzu serce z suszonych pomidorów, które uwielbiam. A Ci, czasem wkurzający, bliscy mi ludzie wydają się jeszcze bliżsi. Nikt nie patrzy na zegarek, nikt się nie śpieszy. Nawet mój wuja, który ma dziś dać koncert w trattorii i już powinien jechać a coś mu nieśpieszno! Cieszymy się sobą i moglibyśmy tak szczęśliwie siedzieć godzinami.
Jestem mieszkańcem Sardynii i mam na imię Carlo. Mój ojciec od najmłodszych lat zabierał mnie w morze, które dało mi pracę i stało się moją pasją. Mam swój jacht, którym opływam Szmaragdowe Wybrzeże zabierając na wycieczki turystów, pokazując im uroki mojej wyspy. Uwielbiam poznawać nowych ludzi, a wiadomo że turystów u nas co nie miara. Ściągają na Sardynię ze wszystkich stron świata. Na jedną z takich wycieczek przyleciały Polki, postanowiły że zobaczą wyspę od strony morza, wybierając akurat moją łódź. Wśród kobiet była Joanna. To była iskra, płomień, który pali się niekończącym żarem. Joanna jest piękną i inteligentną kobietą, której udało mi się zawrócić w głowie. Zaufała mi i po pół roku rozłąki, zostawiła dotychczasowe życie w swoim kraju. Uwielbiam ją rozpieszczać kawą i śniadaniem do łóżka. Wiem, że nasze życie jest pełne miłości, a jej owocem za dwa miesiące będzie mała Chiara.
Praca która jest pasją, ukochana i przyjaciele którzy mnie otaczają to sprawia, że wszystko w moim życiu układa się w dolce vita.
Romantyzm we mnie bierze się z otoczenia w którym żyje, a mam na myśli jedno z najpiękniejszych włoskich miejsc na ziemi, jest nim Piemont. Od momentu kiedy zaczęłam chodzić, mama zabierała mnie nad morze i pozwalała mi biegać z rozwianym włosem w promieniach słońca. To mój raj na ziemi. Od dziecka wiedziałam, że chce być fryzjerką, realizowałam swoje drogę zawodową szkoląc się u najlepszych mistrzów fryzjerstwa w Rzymie. Teraz ma swój salon w którym klienci traktowani jest jak rodzina i stają się najlepszymi przyjaciółmi. Uwielbiam gwar swojego salonu, opowieści o życiu nad filiżankami pachnącej kawy i atmosferę którą stworzyłam w parrucchiere presso Sofi.
Od momentu otwarcia oczu każdego dnia wiem, że mam szczęście mieszkając w tak urokliwym miejscu, a moje życie płynie słodko dolce vita.
Mam na imię Monica, jak moja ulubiona aktorka Monica Bellucci. Nie jestem pięknością bez skazy, raczej młodą kobietą, która dba o siebie i ma piękne wnętrze. Mimo tego, że czasami mam trudny dzień, bo włosy nie poddają się szczotce, ubranie jest niedopasowane do okazji, a skóra postanowiła się oczyścić, znana jestem z pogodnego i ciepłego usposobienia. Ważna jest dla mnie rodzina i to z nią lubię spędzać czas, choć nie odmawiam sobie spędzania czasu z przyjaciółkami. Mam obsesję na punkcie czekolady, tiramisu i wszystkiego, co słodkie. Poczucie winy? Bez przesady! Życie jest po to, by smakować je w pełni. Nie katuję się, żeby dobrze wyglądać. Nie stosuję diety i nie wyciskam z siebie siódmych potów na siłowni, by rzeźbić swoją sylwetkę. Uwielbiam również makarony, owoce morza i wszelkie specjały kuchni włoskiej, z których nie zamierzam zrezygnować. Delektuję się czerwonym winem. W kinie zawsze wybieram komedię romantyczną. Uwielbiam bliskość natury i zapach wiatru we włosach. Groszki, kokardki, kwiatki, rozkloszowane sukienki- to mój styl. Czerń i czerwień są dla mnie zbyt banalne. Chociaż jestem urodzoną flirciarą, nie przestaję marzyć o wielkiej miłości. Mieszkam nad morzem. Uwielbiam jak rano przez moje okno zagląda słońce, a fale rozbijające się o brzeg i mewy budzą mnie subtelnie ze snu. Wiem, że to będzie dobry dzień. Potrafię nawet do 12 w południe chodzić po tarasie w białych koronkowych bodach i lekkim szlafroku- oto moje dolce vita! Pracuję jako malarka, projektantka biżuterii, czasami też jako modelka. Często podróżuję, ale najlepiej czuję się właśnie we Włoszech! Tu właśnie celebruję najpiękniejsze chwile mojego życia!
Nie zgadzam się! Nie możesz wyjechać! Nie możesz nas tu samych zostawić! Zwariowałaś!?
Ot, cała moja mama. Matka kwoka, nikogo nie chce spuścić z oka a jej ulubione, gaszące marzenia powiedzonko to “uważaj czego sobie życzysz…” A ja rok temu, w niesamowitym muzeum wyszeptałam urzeczona : “chciałabym tu być sprzątaczką”.
Mam na imię Iladia, mam 36 lat, siedzę w kawiarni, na pierwszym piętrze muzeum “La macchina del tempo” w Arese w Lombardii, patrzę na mojego ukochanego, który stoi za barem i rzeźbi na mojej codziennej kawie napis Alfa Romeo. Kocham go. Kocham to miejsce. Kocham siebie za to, że nie uległam, że zamieniłam Lacio na Lombarię, że przestałam być poukladaną księgową a spełniłam najbardziej absurdalne marzenie zostania sprzątaczką! Tak, po nocach, miękką szmatką dotykam motoryzacyjnej historii świata w kolorze Rosso Competizione, Blue Montecarlo i Verde Visconti. Tu znalazłam szczęście , spokój, pracę, która łączy się z moją pasją i cudownego Corrado, który co rano robi specjalnie dla mnie najlepszą kawę na Ziemi!
Zmieniłam zupełnie jakość swego życia, teraz mam wszystko! Mama i babcia też już się z tym pogodziły ale nie byłyby sobą, gdyby mi przy okazji każdej wizyty nie wypominały, że zostałam sprzątaczką u Sforzów.
A mnie się podoba takie dolce vita !
Witajcie kochani! Wstyd się przyznać, ale mimo, że jestem Włoszką nigdy, przenigdy nie zawitałam w rejony Południowego Tyrolu. W tym roku postanowiłam naprawić ten przerażający defekt. O mamma mia, udało mi się zrealizować misję: wymarzony wakacyjny dzień w Południowym Tyrolu. Pozwólcie więc, że zacznę snuć swoją opowieść – avanti! Odwiedzenie Górnej Adygi było zaiste fenomenalnym wydarzeniem. Na sam początek przebłagałam Chronosa, ażeby ilekolwiek nie trwała moja sjesta, czas pozostał zawieszony w pewnym slow motion, abym zdążyła zachwycić się każdym cudem się tam znajdującym. Innymi słowy, żebym mogła wypoczywać, radując się, że wszystko odbywa się piano piano i żadna atrakcja nie ma prawa mi uciec. Następnie uzbroiłam się w uśmiech na twarzy i uczucie felicita’ w głębi duszy, aby z łatwością nawiązać wspólny język – czy to jedynie temperamentną i głośną gestykulacją czy też bardziej lingwistycznie – z tutejszymi lekkoduchami. Nie zapomniałam rzecz jasna o zabraniu ze sobą mężczyzny życia przy którym mogłam budzić się i zasypiać pośród przeuroczych widoków. Wymarzone wojażowanie zaplanowałam w dzień najobfitszego padania słonecznych promieni. Przy takiej feerii atrakcji jaką sobie zafundowałam, wyzwaniem jest opisać wszystko, ale na pewno nie nudziłam się w Południowym Tyrolu. Z kulinariów delektowałam się zdrową, ekologiczną żywnością z lokalnych gospodarstw, speckiem, knedlami czy plackami Furtaies i oczywiście jak na tymczasowego makaroniarza przystało: Schlutzkrapfen – tyrolską interpretacją włoskiego przysmaku w wykwintniejszej wariacji niż spaghetti. Wszystko to zaś popijałam efemerydą smaków zawartą w rozlicznych winach, a szczególnie Veneziano i Aperol, co pozwoliło mi permanentnie skojarzyć Włochy z sielskim życiem i posmakiem cytrusów, aniżeli sycylijską mafią i pomarańczami Dona Corleone. Chętnie odwiedziłam również winnice w Caldaro czy też zgubiłam się w ogrodzie-labiryncie winnicy Kränzel. Poznawałam także historię zwiedzając wiele zamków i ruin twierdz, poszukiwałam kobiet lasu z Val de Mesdi, jak i innych bestii z tutejszych legend o olbrzymach, karłach, księżniczkach, królach i nimfach wodnych czy też nasłuchiwałam krzyku śmierci w Toblburg. Pochwalę się, że jak na rasową kobietę przystało zakupiłam dużo fajnych różności, w tym kosmetyki na bazie wody z lodowca. Piękno zastanego, „dolomitowego” krajobrazu podziwiałam rozsiadając się w Knottnkino i oglądając seans wystawiany przez samą przyrodę, by później rozruszać kości na grzybowym szlaku w lesie Loranz czy przy stalagmitycznych, “niefaraońskich” piramidach ziemnych w Mittelberg. Chcąc jeszcze bardziej zespolić się z naturą ruszyłam śladami niedźwiedzi do jaskini Conturines, pogalopowałam za bzyczeniem pszczół i zapachem miodu w Renon i tętentem koni w jednym z gospodarstw . Z innych aktywności zatapiałam się w wiedźmińskich ławach z Sciliar i miejscu kultu Stoanerne Mandln, by następnie z włoską pobożnością sięgnąć sacrum w rozlicznych katedrach, klasztorach i kościołach. Na sam koniec chwyciłam się samego nieba w obserwatorium Max Valier. Wierzcie lub nie, lecz to wszystko się urzeczywistniło i to w JEDEN DZIEŃ. Monica <3
Ciao, mi chiamo Maria….Mieszkam w Positano. Prowadzę tam lodziarnię, tuż przy plaży. Latem codziennie rano w moich ręcznie robionych sandałach kupionych u Nana przy Via Pasitea przemierzam 156 stopni schodów, by dotrzeć do mojej pracy. Uwielbiam choć na chwilę zatrzymać się, by popatrzeć jak promienie wschodzącego słońca delikatnie pieszczą ściany starych budynków i ten zapach morza… Po drodze zawsze wstępuję do zaprzyjaźnionego sklepikarza Luciano, by kupić nasze piękne cytryny. Cytryny z naszego regionu Kampania są najlepsze w Italii, ten aromat, delikatna skórka i sok…. Taaak, znów będą pieścić podniebienia moich gości w lodziarni. Sorbet ze świeżo wyciskanego soku z naszych cytryn nie ma równych sobie a poprzez infuzję ze skórek z cytryny w bazie mlecznej zachowam ich aromat i stworzę dziś nowy smak- białą czekoladę z cytryną. Ach… Obiecałam mojemu przyjacielowi Antonio, że specjalnie dla niego przygotuję dziś lody o smaku limoncello. Wczoraj wieczorem przy kolacji u Maxa założyliśmy się, że jeżeli dziś do sjesty ukręcę te lody to wieczorem pozwoli poprowadzić mi łódkę i wypłyniemy na morze oglądać zachód słońca a on przygotuje na kolację swoje popisowe danie- marynowany filet z tuńczyka, którego sam ostatnio złowił. Może tym razem, gdy będziemy razem na naszym ukochanym morzu, bo Morze Tyrreńskie najpiękniejsze w Italii jest, zdobędę się na odwagę i wyznam mu, że jest dla mnie nie tylko przyjacielem…O zachodzie słońca na naszym morzu, gdy spoglądać będziemy w kierunku Capri wszystko może się zdarzyći!
Te historie są super 🙂
Też tak uważam :).